sobota, 13 stycznia 2018

II. Can you kill your demons?

I don't know where you're going but I'll meet you there
I can't blame you for leaving but it's still not fair
And when I don't know what to sing
I'd sing about you


Now I don't know what to do now that you're not here
I don't know how to love, don't know how to feel
But I don't want to believe


I'll believe in you
I'll believe in you
We Are Messengers — I’ll think about you

Zegar wybił dwudziestą trzecią, kiedy zupełnie rozbita i ogarnięta wyrzutami sumienia, stanęła przed drzwiami jego pokoju, pod stopami czując miękki dywan. W nocy ciemny korytarz wydawał jej się znacznie dłuższy niż za dnia, przyczepione do ścian lampy rzucały mroczne cienie, przyprawiając ją o dreszcze. Chwilę potruchtała w miejscu, nim otworzył, wyglądając na niezbyt zadowolonego. Miał na sobie zwykłe, szare dresy, a przez kark przewiesił ręcznik. Wilgotne włosy lepiły się mu do czoła, czarne kolczyki w uszach kontrastowały z nienaturalnie jasną cerą. Kiedy wyczekująco jej się przyglądał, musiała kilkakrotnie oblizać wargi, próbując pozbyć się niewygodnej guli w gardle.
Nie zdążyła czegokolwiek powiedzieć, z ostentacyjnym westchnieniem wpuścił ją do środka, wcześniej skinąwszy głową. Rzadko bywała w tym pomieszczeniu. Yahiko załatwiał wszystkie ważne sprawy w głównej sali albo gdziekolwiek, poza swoim tajemniczym azylem. Pachniało tam męskimi perfumami, papierosami, odgrzewanym jedzeniem. Po prawej stronie pokoju, zbudowanego na kształt prostokąta, znajdował się wielki, szeroki blat, naprzeciwko niego kolejny, przy którym poustawiano barowe krzesła. Dalej lodówka, kuchenka mikrofalowa, piekarnik. Na środku była kanapa, szklany stolik, kilka okrągłych puf. Po prawo, tuż przy oknie, zauważyła spore łóżko, szafę i drzwi — prawdopodobnie do łazienki. Spodziewała się czarnych ścian, futer zwierząt na podłodze oraz dziwnych rzeźb, nie zaś małego, przytulnego mieszkanka.
Minął ją bez słowa, rzucając ręcznik na oparcie zielonego fotela, po czym udał się do części przeznaczonej na kuchnię. Ostrożnie przeszła przez pomieszczenie, słysząc przyjemny trzask drewna w kominku. Dostrzegła także regał przepełniony grubymi książkami, a na niewielkiej szafce obok położono trzy zdobione ramki ze zdjęciami. Nie odważyła się do nich podejść.
— Masz. — Wcisnął jej do ręki szklankę wypełnioną zimną wodą.
Podziękowała mu krótkim uśmiechem i upiła łyk, starając się pozbyć nieprzyjemnej guli w gardle. Yahiko był jej bratem, ale ostatnimi czasy zbyt często się kłócili, powstawało między nimi niewyobrażalnie wiele różnic, które potęgowały spięcia. Poza tym, czuła się, jakby w ogóle go nie znała. Widywała go tylko w czasie ich służbowych spotkań, kiedy to omawiali plan działania albo przyglądała się mu, gdy samotnie spacerował po plaży. Nigdy nie jedli razem kolacji, nie mówiła mu, że właśnie wróciła, nawet poza tereny Akity udawał się z kimś innym. Nie rozumiała, dlaczego nie pozwalał jej się poznać. Faktycznie czuła między nimi szczególną więź, ale im bardziej pogłębiał się konflikt z Danzou, tym Yahiko coraz bardziej znajdował się poza jej zasięgiem.
Mocniej zacisnęła dłonie na szkle. On tymczasem siedział na kanapie, zmieniając kanały w telewizorze i zajadał się niedawno zrobionymi kanapkami. Wyglądał tak zwyczajnie; nie było śladu po dumnym liderze Bogów.
— Przyszłam tylko powiedzieć, że wezmę odpowiedzialność za ludzi kapitana Uzumakiego — oznajmiła, wlepiając spojrzenie w palce stóp.
— Ja myślę — mruknął, wkładając kolejny kęs do buzi.
Wcześniej zareagował krzykiem. Kazał reszcie opuścić salę i samemu przez ponad godzinę dosadnie uświadamiał, jak wielki błąd popełniła, chcąc oszczędzić paru żołnierzy. Smętnie pokiwała głową, po czym odwróciła się na pięcie, zmierzając do wyjścia. Nie było sensu stać i oczekiwać, że Yahiko wykaże nią jakiekolwiek zainteresowanie.
— Czekaj. — Usłyszała za sobą zaraz po tym, jak wstał z miejsca.
Gdy na niego popatrzyła, ręce trzymał w kieszeniach spodni, bujając się na piętach. Ogień przyjemnie trzaskał w kominku, iskry unosiły się do góry, a Yakiimo poczuła przyjemne ciepło, gdy ich spojrzenia się spotkały. Podszedł do niej, po czym położył rękę na czubku głowy dziewczyny. Ostatnimi czasy nie mógł przyzwyczaić się do tego, że już przestała być jego małą siostrzyczką. Teraz wyglądała inaczej. Długie, jasne włosy splatała w dwa przerzucone przez ramiona warkocze. Niesforna grzywka opadała jej po bokach policzków. Wciąż miała tak samo intensywne spojrzenie szarych oczu, które pamiętał. I uśmiech, równie uroczy, co wyzywający. Jednak tam w środku nie była tą samą osobą.
— No wyduś to z siebie — zaśmiał się pod nosem.
— Co?
— Jestem okropnym bratem. — Zakłopotany podrapał się po karku, unikając wzroku Yakiimo. — Tyle się dzieje, że przestałem poświęcać ci czas.
— Nie — rzuciła na wydechu.
Przy nim zawsze stawała się delikatniejsza, bardziej uczuciowa. Podczas spotkań Bogów często przyłapywała się na maniakalnym zerkaniu na niego, podziwiając zdecydowanie, jego poważny ton, postawę wyrażającą pewność siebie.
— Wiesz, Yakiimo… Kilkakrotnie wracałem do Tokio i za każdym razem widziałem, jak niczego nieświadoma, jesteś szczęśliwa. U boku Hidana czy Kiby twoje życie wydawało się dobre. — Uśmiechnął się smutno.
— Yahiko. — Przycisnęła splecione dłonie do klatki piersiowej.
Widziała, jak walczył ze sobą, analizując każde słowo, zanim je wypowiedział. Przygryzał dolną wargę, uparcie krzyżując z nią spojrzenia. Nie było sensu dłużej czegokolwiek przed nią ukrywać. Na początku przybywał do stolicy tylko po to, żeby zebrać cenne informacje, dotyczące ministra, potem — zupełnie przypadkiem — odnalazł Yakiimo. Pamiętał, jak stojąc na dachu niskiego budynku, widział ją, idącą za rękę z chłopakiem o szarych włosach, natomiast Kiba zajmował miejsce po jej drugiej stronie, uśmiechając się szeroko. Tamtego dnia zrozumiał, że Yakii całkowicie wyparła wspomnienia o nim, zastępując je tymi znacznie szczęśliwszymi.  Starał się to zrozumieć, jednak od tamtej pory ciągle wracał do Tokio, wymyślając coraz to nowsze preteksty. Zawsze ją obserwował. Był przy niej, kiedy borykała się z Kakuzu, uciekała przed policją i dołączyła do Wywiadu. Widział, jak kpiła sobie z reszty oddziału, nocami z uśmiechem wpatrując się w sufit. Chociaż łamało mu to serce, nie chciał jej tego odbierać, odrywać od pięknego snu, ale sprawy przybrały zupełnie inny obrót. Nim się spostrzegł…
— Stałaś się moim marzeniem.
Szeroko otworzyła oczy. Wiatr na zewnątrz uderzał w szyby, pierwsze krople spadały, by z głośnym hukiem rozbić się o parapet. Spienione morskie fale silnie uderzały o brzeg. Wyczulony słuch dziewczyny wychwytywał wszystkie dźwięki, łącznie z szybkim biciem jej własnego serca.
— Zazdrościłem innym, że mogą cię codziennie oglądać. Chciałem, żeby tak, jak dawniej, twój uśmiech był zarezerwowany tylko dla mnie. Kiedy już wojna się skończy, zabiorę cię gdzieś daleko, co ty na to? — Zabawnie przekręcił głowę w bok, przypatrując się siostrze z ukosa.
Wciąż nie potrafiła uwierzyć, że jej zwykle niedostępnego i zimnego brata stać na tak poważne wyzwania. Zdawała sobie sprawę, dlaczego każdego dnia wkładał swoją maskę. Nie mógł pozwolić sobie na stracenie respektu. Za wszelką cenę musiał udawać despotycznego i nastawionego na sukces, inaczej jakiekolwiek zwątpienie w niego przyczyniłoby się do porażki pozostałych.
Mocniej docisnęła dłonie do klatki piersiowej, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. Oczywiście, że marzyła o spokoju w dobrym towarzystwie, poza tym ona i Yahiko dopiero się poznawali. Powinna dać mu więcej szans skoro tylko on przetrwał z całej rodziny Inami. Potem kiwnęła głową, wydając z siebie ciche mruknięcie.
— Chciałabym, żebyś mnie trenował — powiedziała zdecydowanie, wykorzystując jego niespodziewaną delikatność wobec niej. — Nie zamierzam stać z boku, gdy Kakashi załatwia zadanie za mnie. Minęło sporo czasu odkąd używałam…
— Inokinezy — podpowiedział.
— Tak… Nie bardzo wiem na czym dokładnie polega, ale…
— W porządku, Yakiimo. — Poczochrał jej włosy. — Robi się późno, dlatego zaczniemy od jutra. Wyznaczę ci godzinę i partnera do sparingów.
— Partnera? — Zdziwiła się, a jej policzki nabrały rumieńców.
— Obawiam się, że jestem zbyt zajęty. W dodatku daleko ci do mnie, nie będę mógł na poważnie z tobą walczyć. — Na widok markotnej miny Yakii zmarszczył brwi. — Jednak, kto wie? Pewnie jeszcze mi dokopiesz. Teraz mam do ciebie prośbę?
— Jaką? — Uśmiechnęła się lekko, zaplatając dłonie z tyłu pleców.
— Opowiedz mi o sobie.


<<>>


Każdą słabą kartę można obrócić w mocną, powtarzał mu ojciec.
Jednak, kiedy Kakashi patrzył na swoją talię, a potem na cwaniacki uśmieszek, który próbował ukryć przed nim Suigetsu, zaczynał wątpić w rodzicielskie mądrości. Siedzieli tak od dobrej godziny tylko dlatego, że oboje mieli dzisiaj wartę przy głównej bramie. Nie żeby w twierdzy roiło się od przestępców, handlarzy narkotyków czy złodziejaszków. Po prostu Yahiko uparł się, iż odrobina dyscypliny im nie zaszkodzi. Następny tydzień miał spędzić okryty cienkim płaszczem, mając za towarzysza kogoś, kto bardziej przypominał ulicznego cwaniaczka niż Boga.
— Pas — mruknął, pozwalajac Hozukiemu rzucić kolejną kartę na stos.
Gra w dużej mierze przypominała pokera, ale gdy Yakiimo pokazała mu ją po raz pierwszy, wydawała się znacznie bardziej przebiegła i skomplikowana. Nie chodziło w niej o samą strategię czy szczęście, a tylko i wyłącznie o spryt. Kakashi wiedział, że Suigetsu oszukuje, aczkolwiek wciąż nie potrafił rozgryźć w jaki sposób. Poza tym stawką nie były pieniądze. Tutaj handlowano wyłącznie tym, co naprawdę miało wartość — sekretami. Hatake zastanawiał się, czego konkretnie zażąda od niego jego towarzysz, jeśli wygra wszystkie rundy. Gdyby mierzył się z kimś innym, nie zaprzątałoby to jego głowy w tak niepokojący sposób, aczkolwiek z jakiegoś powodu Suigetsu najrzadziej, spośród całej grupy, opuszczał twierdzę. Nigdy nie przyznawano mu ważniejszych zadań oprócz pilnowania okolicy, zdobywania zapasów z sąsiedniego miasta albo towarzyszenia Yahiko w spacerach. Co dziwnego, chłopak nie narzekał na brak ryzyka, chociaż w jego wyzywającym uśmieszku Kakashi dostrzegał gigantyczny, niebezpieczny potencjał.
Zdawał sobie również sprawę z dodatkowego towarzystwa. Ponad ich głowami wznosił się szeroki taras, gdzie w otoczeniu dwóch świec siedziała kobieta. Krótkie, różowe włosy okalały jej bladą twarz, zaś zielone oczy śledziły każdy jego ruch. Nie poznał jej zbyt dobrze. Wiedział, że miała na imię Sakura i głównie zajmowała się ich obrażeniami, jednak krążyły legendy na temat jej rzekomej nieśmiertelności oraz monstrualnej siły. Kakashi wolał nie sprawdzać na ile stać tę milczącą, zapatrzoną na niego dziewczynę. Miał świadomość tego, jak wyglądał. W swojej dawnej pracy codziennie mijał rzesze sekretarek, adwokatek i asystentek. Każda pożerała go wzrokiem, niczym złodziej przypatrujący się błyskotce na wystawie, on natomiast od każdej odwracał wzrok, jakby nie były godne. Tym razem także rzucił tylko przelotne spojrzenie na balustradę balkonu.
— Wygrałem — oznajmił zadowolony z siebie Suigetsu, niedbałym ruchem ręki pozbywając się ostatniej karty.
Kakashi miał ich jeszcze pięć. Hozuki odchylił się na krześle w tył i małym palcem ręki podłubał sobie w zębach, uśmiechając się szeroko.
Gdy Hatake odzyskał przytomność, był przekonany, że wylądował w domu wariatów. Gigantyczny zamek pełen długich korytarzy, kilku zupełnie różnych, odciętych od świata ludzi, którzy bez wahania opowiadali o nowych morderstwach. Jeden naszpikowany kolczykami szef — wizjoner, zawadiaka, piroman, pewna siebie kokietka, nieugięta prawa ręka lidera, zdrajca, hazardzista, milcząca nekrofilka. Najbliżej było mu do Yakiimo, aczkolwiek przez jakiś czas porównywanie się do niej godziło w jego dumę. Oboje czuli się mocno zagubieni. Ona dopiero co odzyskała pamięć, nosiła świeże rany na ciele, jemu zaś uświadomiono w jak potwornej iluzji żył. Nie był w stanie uwierzyć, że jego mama nie zmarła przy porodzie, a podczas bombardowania tej twierdzy.
Przynajmniej dopóki Yahiko go nie zaatakował.
Poznał smak łamiącego żebra bólu, metaliczną krew w ustach, zamglony wzrok na chwilę przed kolejnym upadkiem. Poznał także niesamowite uczucie przechodzącego przez ciało prądu. Kilku ostrych iskierek krążących wokół jego ręki, trzasku znajdujących się w pobliżu lamp, swąd spalonego ciała.
— Coś nie w humorze, Hatake? — Suigetsu zaplótł ramiona na karku, przyglądając mu się uważnie. — Nie przyzwyczajony do porażki? — zakpił.
Oczywiście, że tak, pomyślał Kakashi.
— To nie to. — Wzruszył ramionami.
Odkąd wrócili z ludźmi kapitana, stał się znacznie bardziej czujny. Może i przeszukano ich kilkakrotnie, odpowiednio nastraszono, po czym na jakiś czas umieszczono w zamknięciu. Mimo to, zbyt wiele lat spędził oglądając szkolenia w wykonaniu Naruto, by wątpić w inteligencję, kreatywność i siłę jego kompanów. Uzumaki był niesamowicie wymagającym, jednocześnie inspirującym żołnierzem. Co roku opowiadał rekrutom swoją historię, pokazująć, jak wiele są w stanie osiągnąć. Każdego zapraszał do siebie na zwykłą pogawędkę przy piwie. Dopiero potem stawał się twardym nauczycielem. Nie tolerował spóźnień, egoizmu, chamstwa, niepotrzebnej przemocy. Fundował ciężkie treningi, kilkugodzinne testy teoretyczne oraz praktyczne. Wszystko po to, żeby wychować kolejne pokolenie kapitanów. Kakashi zwykle z niego żartował, gdy jakiemuś marnemu gangowi udało się wykiwać uczniów Naruto.
Zdał sobie sprawę, że zaciska pięści, mierząc się spojrzeniem z rozluźnionym Hozukim. Tęsknił za tamtymi czasami. Gdy ze spokojem opuszczał swoje mieszkanie, szedł do baru. Kpił ze słabych żartów Sasuke, opowieści Madary o kolejnych kobietach albo wyśmiewał ponuractwo Itachi’ego. Sam nie należał do zbyt rozrywkowych, ale swoje przeżył.
— W Londynie było pełno takich, jak ty. Chowali się za maskami doświadczonych sukinsynów, a po odejściu od stołu, płakali. — Chrząknął, rozpraszając Kakashiego.
— W takim razie mogłeś tam zostać, rozkoszując się ich łzami.
— Zbyt słone. — Mlasnął. — Londyn wiele mnie nauczył. Jeśli chcesz przetrwać, musisz zacząć służyć.
— Czemu ty służysz? — Hatake zaplótł ramiona na piersi.
— Temu. — Suigetsu bez wahania wskazał na stos kart. — To jedyni bogowie, których naprawdę uznaję. Zapewniają mi przychylny los.
— Bogowie raczej tak nie działają. — Chciał dodać coś na temat tego, że grupa Yahiko raczej nie przyczynia się do poprawy czyjegoś życia, ale w porę ugryzł się w język.
Suigetsu był rozrywkowym, obeznanym w ulicznym życiu chłopakiem, lecz — gdyby nie stanowił dobrego filaru organizacji — nie zwerbowanoby go. Poza tym, miał ostry język i całkiem nieźle kombinował. Kakashi musiał się wreszcie nauczyć, że rozmawia z równym sobie.
— Na szczęście zupełnie mnie to nie obchodzi. Dopóki mam karty, mogę wygrywać.
Dziewczyna siedząca na balkonie zniknęła i Suigetsu ociężale podniósł się z miejsca, rozglądając na boki. Nie wyglądał na zbyt przejętego.
Kto tu zakłada maskę? — zakpił w myślach Hatake.
Jako jeden z Bogów nauczył się rozpoznawać ich nastroje. Suigetsu gotował się do walki; coś mocno kipiało w jego ciele. Dawno nie uwalniania energia kumulowała się, niemal wgryzając w ciało. Kakashi doznał tego po dwóch dniach nie podejmowania się jakichkolwiek misji. Było to uczucie mrowienia, palącego bólu, w nocy nie mógł spać, za dnia usiedzieć w jednym miejscu. Zastanawiał się, jakim cudem Hozuki umiał się tak długo powstrzymywać. Swoją drogą, każdy poza Hatake był bardziej doświadczony. Nic dziwnego, że korzystanie albo ograniczanie zasobów swoich umiejętności przychodziło im znacznie łatwiej.
— Idę się odlać, zanim kutas mi tu przymarznie — burknął, wzdrygając się pod wpływem mroźnego wiatru. — Oho, wygląda na to, że twoja dziewczyna gdzieś się wybiera.
Kakashi zignorował uwagę i powiódł za jego wzrokiem. Okryta ciemną peleryną Yakiimo wyłoniła się z bocznego wyjścia. Widział, jak wkłada za plecy dwa dodatkowe sztylety, które ostrzegawczo błysnęły srebrem. Wyżłobiła na ich powierzchni imiona, które rzekomo miały wzmocnić atak. Zauważył jej wysokie do kolan buty, siatkowane rajstopy, krótkie spodenki, białą koszulę i nałożoną na nią, zapiętą kamizelkę. Włosy związała w dwa, długie warkocze. Yakiimo ani trochę nie przypominała zabójcy. Idąca za nią kobieta w niebieskiej, rozciętej sukience z głębokim dekoltem, wpychała sobie do ust małe ciasteczka. Mei Terumi nie była zbyt poważna, ale jej inteligencja, spryt oraz umiejętne wykorzystanie kobiecych atutów zapewniały stuprocentowe powodzenie misji. Poza tym szeroki wachlarz nadnaturalnych talentów czynił z niej jedną z najsilniejszych, którzy kiedykolwiek wyszli spod ręki Shimury.
— Nie pożegnasz się? — prychnął Hozuki.
Nie był pierwszym, który dostrzegł jego dziwnie bliską relację z Yakiimo. Doczepki towarzyszyły mu na każdym kroku, podczas gdy dziewczyna pewnie nawet nie miała o nich pojęcia.
— Nie.
— Zawsze jest coś do stracenia. — Suigetsu odwrócił się plecami i uniósł rękę, dając mu znak.
— Uwielbiasz zagadki — skomentował Kakashi, nie odrywając wzroku od budynku, do którego weszły dwie kobiety.
— Wychowałem się w nich — zaśmiał się Hozuki, ale w jego głosie nie pobrzmiał cień wesołości.
Kiedy Kakashi został sam, wyczekując chwili, aż Yakiimo opuści zbrojownię. Spojrzała na niego przelotnie i mógł przysiąc, że na jej twarzy wymalował się delikatny uśmiech. Zaraz potem odwróciła wzrok, wdając się w rozmowę z Mei.
Yakiimo nie potrzebowała pożegnań, obietnic, dodatkowej broni czy towarzyszy.
Była Bogiem. Potrzebowała tylko odrobinę wiary.


<<>>


Mei wsunęła sobie do ust kolejne ciasteczko, zmrużonymi oczami przypatrując się swojej towarzyszce. Yakiimo sztywno trzymała lejce swojego wierzchowca, drugą ręką ściskając kaptur pod brodą, by uchronić się przed przenikliwym zimnem. Minęło co najmniej pół godziny odkąd ostatni raz zamieniły ze sobą słowo.
Terumi zerknęła na mozolnie ruszające się pod nią zwierzę. Gdy przybyła tutaj po raz pierwszy, spodziewała się najnowszej technologii, ukrytej bazy, mnóstwa komputerów i programów szpiegowskich. Tymczasem Yahiko zrezygnował ze wszystkich udogodnień dwudziestego pierwszego wieku. Wszelkie samochody zamienił na kilka groźnie wyglądających koni, pozbył się każdego nadajnika, sprzętu elektronicznego, przez który mogli zostać w łatwy sposób namierzeni. Tylko niewielki śmigłowiec znajdował się na polach za twierdzą, ale Inami uparł się, żeby używać go wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach. Na początku nieco wyśmiała jego metody, aczkolwiek potem musiała przyznać mu rację. Ostrożności nigdy nie było za wiele.
Mei zastanawiała się, czy Yakiimo w ogóle zechce z nią współpracować. Miały zupełnie różne metody działania. Terumi otwarcie wychodziła na spotkanie przeciwnikowi, zwykle kuso ubrana i trzepocząca rzęsami. Poznawała go, zwodziła, zachęcała, na końcu zaciągając do wąskiej uliczki, gdzie dokonywała satysfakcjonującej egzekucji. Kochała być aktorką, bawić się ludźmi, widzieć szok na ich wcześniej błogich twarzach. Wiedziała, że w przeciwieństwie do niej Inami była, niczym cień. Szybko układała w głowie odpowiedni plan, pojawiała się znienacka, wymierzała cios i znikała. Jej niezwykłe umiejętności pozwalały niemal na wszystko. Mogła stać się niewidzialna, odgrodzić się od przeciwnika, zabrać go do innego miejsca, podobno nawet wejść do głowy, o czym Mei nie była do końca przekonana, ale Suigetsu zapewniał, że kiedyś widział ją w akcji. Z drugiej strony, tylko skończony głupiec wierzyłby w opowieści Hozukiego.
Ciemne chmury nad ich głowami zasłaniały księżyc. Yakiimo wysunęła się naprzód, mając mapę terenu w głowie. Musiały udać się do sąsiedniego miasta i wrócić jeszcze przed świtem. Prawa ręka Yahiko — Yugito — zdobyła cenne informacje, że jeden z biznesmenów finansujących militarne inwestycje Danzou, wybrał się z rodziną na krótki odpoczynek. Ich zadaniem było nie dopuścić, żeby kiedykolwiek powrócił do stolicy, co Mei wydawało się proste. Facet miał trochę ponad czterdzieści lat, cichą żonę, niezbyt utalentowaną córkę, mnóstwo frustracji, słabość do alkoholu i zdrad.
Po twarzy Yakiimo wywnioskowała, że dziewczyna układa w głowie najprostszy, jednocześnie najbardziej skuteczny plan. Mina oszusta — szeptali między sobą. U Yahiko wyglądała podobnie, z tą różnicą, że on zawsze wtedy tasował talię kart, jakby zastanawiając się, którą z nich jest, którą może wystawić, która jest zupełnie zbędna.
Konie zostawiły jakiś kilometr od miejsca docelowego, przy małym stawie. Resztę przemierzyły pieszo, przedzierając się przez gąszcz drzew. Śnieg, który zaczął niedawno padać, ograniczał ich pole widzenia, a przedłużająca się cisza dobijała Mei. Zatrzymały się dopiero przy małym moście prowadzącym w głąb miasta. Wyślizgnęły pod niego, Yakiimo wyjęła z plecaka wszystkie noże, jakie udało jej się zabrać, natomiast Terumi przyklęknęła przy niej, obserwując metodyczne i oszczędne ruchy towarzyszki. Inami wydawała się stworzona do morderstw. Nawet jej zgrabne palce, pełne gracji ruchy, powściągliwość i zdecydowane spojrzenie zdradzały powołanie dziewczyny.
— Według Yugito, za pół godziny prezes Tanaka wejdzie do kasyna zagrać partyjkę pokera — rzuciła poważnym tonem. — Twoim zadaniem jest…
— Wiem — przerwała Mei. — Mam go skusić i doprowadzić wprost pod twoje ostrza.
— Będę obserwować budynek z sąsiedniego dachu. Jednak musimy ustalić jakieś hasło, gdyby coś poszło nie tak.
— Policyjne syreny nie wystarczą?
Yakiimo nie skomentowała jej uwagi. Czasami beztroskie podejście Mei działało na nerwy. Terumi większość życia spędziła poza granicami Tokio, nie zdając sobie sprawy, jak podłe stało się to miejsce. Przepełnione potworami o ludzkich twarzach zupełnie połamało Yakiimo, a każda z jej części zrosła się pokracznie, twardsza niż wcześniej.
— Jest siódma. — Przelotnie zerknęła na swój zegarek. — Kilka partyjek pokera potrwa jakieś dwie godziny. Koło dziewiątej spróbuj go stamtąd wyprowadzić. Jeśli nie dasz rady, poczekam kolejne trzydzieści minut. Blisko salonu znajduje się ślepa uliczka. Zaprowadź go tam i nie wypuszczaj, aż do mojego przybycia.
— Wy, Inami, zawsze lubicie rozkazywać — żachnęła się, mimo iż plan wydał jej się całkiem dobry.
— Geny.
— Wyjątkowo paskudne.
Na twarzy Yakiimo pojawił się cień uśmiechu. Oczywiście, że Mei miała na myśli jej brata. Nikt nie znał jego prawdziwego oblicza, nie wiedział, co kryje się pod spodem wąsko zaciśniętych warg, przenikliwego wzroku, okrutnych decyzji. Nikt poza nią.
Podała jej obcisłą, czerwoną sukienkę i wypełnioną kosmetykami saszetkę. Podróż zrobiła swoje; włosy Mei były potargane, policzki nienaturalnie zaróżowione. Pachniała lasem i końską sierścią. Yakiimo podejrzewała, że w tym stanie nie wpuszczonoby jej do salonu gier, nawet jeśli Yugito złożyła rezerwację na fałszywe nazwisko.
Rozdzieliły się dwie przecznice od kasyna. Yakiimo miała wspiąć się po balkonach na dach starej kamienicy i stamtąd obserwować wejście. Mei kilkukrotnie zacisnęła dłonie w pięści, truchtając w miejscu, gdy jej towarzyszka sprawdzała, czy któraś z pochw do noży zbytnio się nie poluzowała. Inami zdjęła z dłoni rękawiczki i wsunęła je do kieszeni spodni, po czym przez ramię zerknęła na Terumi.
— Nie spartacz tego. — Machnęła ręką, oczekując, że Mei zostawi ją sam na sam z żelazną drabiną przymocowaną do ściany.
Terumi bez słowa powędrowała w stronę mocno oświetlonego budynku. Czuła na sobie wzrok Inami, przechodniów, ochroniarza przy barierce. Lubiła być aktorką, wcielać się w coraz to trudniejsze role i — chociaż było to kolejne przedstawienie do odegrania — nieprzyjemne mrowienie przechodziło po jej plecach.
Uśmiechnęła się do ochroniarza w czarnym garniturze. Ten na ułamek sekundy zawiesił spojrzenie na jej dekolcie. Czerwona sukienka była niewygodnie ciasna, niczym druga skóra, perfumy za mocne, przeczucie, że coś się stanie — zbyt silne. Mimo to, kąciki ust kobiety nie przestawały się unosić.
— Kana Mayuri — rzuciła.
Mężczyzna zerknął na trzymaną przez siebie kartkę papieru, po czym bez słowa odczepił łańcuch od bramki, pozwalając jej wejść. Popchnęła szklane drzwi, zerknęła na siebie w gigantycznym lustrze i znalazła się w luksusowej, niezbyt tłocznej sali. Ściany oraz podłogę pokrywały różne odcienie złota, ubrana w suknię kobieta śpiewała na podeście pod ścianą, po prawej stronie Mei znajdował się długi bar, za nim półka z mnóstwem alkoholi. Na środku zauważyła liczne stoły, przy których tłoczyli się mężczyźni oraz krupierzy, starający się jako tako kontrolować przebieg gry. Klimatyczna muzyka dodawała temu miejscu pewnej magii. Mei czuła, jakby przeniosła się o kilkadziesiąt lat wstecz.
Usiadła na obrotowym krzesełku, zamówiła drinka i przyglądała się otaczającym ją ludziom. Każde z nich było ubrane w najlepsze garnitury albo sukienki. Drogie trunki, podobnie z resztą dania, przechodziły z rąk do rąk. Kelnerzy nawet na chwilę nie mieli wytchnienia; wciąż krążyli ze srebrnymi tacami, uprzejmie się uśmiechając. Pewnie liczyli na solidne wynagrodzenia.
Oczami szukała swojej ofiary, w myślach powtarzając jego nazwisko. Kelner postawił przed nią orzeźwiające Cuba Libre, chwilę potem obok niej pojawiła się dłoń, wręczająca pracownikowi garść banknotów. Struchlała, po czym powiodła wzrokiem po szczupłym ramieniu, aż do zebranych w kucyk, ciemnych włosów, ostro zarysowanej szczęki i hipnotyzujących, czarnych oczu. Przygryzła dolną wargę na widok wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny, od którego poczuła woń drogiej wody kolońskiej.
— Płacę za tą panią — rzucił w stronę kelnera.
Głos miał głęboki, lekko ochrypły i Mei musiała kilkakrotnie mrugnąć, by uświadomić sobie, że mężczyzna nie był wymysłem jej wyobraźni. Usiadł na krzesełku obok, wciąż nie spuszczając z niej wzroku.
Terumi odniosła wrażenie, że już gdzieś go widziała. W głowie analizowała twarze wszystkich znanych jej celebrytów, polityków czy nawet dalekich współpracowników ministra, których zdjęcia wisiały na ścianie biura Yahiko. Wielką pokusą było odkrycie kim naprawdę jest ów pociągający nieznajomy, ale czerwona lampka nieustannie paliła się w jej umyśle. Nie przyszła tu tylko na drinka i szybki flirt. Miała niezwykle ważne zadanie do wykonania, a jeszcze istotniejszym był fakt, że Yakiimo z pewnością nie będzie na nią cierpliwie czekała.
— Jestem Madara, a ty? — Zmrużył swoje wielkie oczy.
Bardzo starała się nie okazać ani grama paniki. Mocniej zacisnęła pięści, odchrząknęła i zmusiła się do szerokiego uśmiechu, który przyprawił ją o mdłości. Śpiewająca na scenie kobieta przestała wprawiać ją w dobry nastrój. Tłum wokół napierał z każdej strony, ograniczając drogi ucieczki, natomiast Uchiha był niebezpiecznie blisko, zbyt pewny siebie.
Wyprostowała się, niczym struna, dumnie unosząc podbródek. Musiała się go jakoś pozbyć, ale nie wyglądał on na faceta, którego można przestraszyć. Wiedziała o jego tożsamości tylko z gazet i opowieści Yakiimo. To on wytropił Inami, wdał się z nią w poważną bójkę, ostatecznie wygrywając. Był kobieciarzem i palantem, ale także szanowanym policjantem oraz członkiem bardzo starej, wpływowej rodziny. Nie było mowy o wykiwaniu go czy spławieniu.
Tanaka. Myśl o Tanace, powtarzała sobie w duchu.
Jednak coś sprawiło, że mimowolnie oparła policzek na nadgarstku, mierząc Madarę bezczelnym, iskrzącym spojrzeniem.
Jeśli uda jej się zdobyć jak najwięcej informacji od Uchihy, a dopiero potem wywabić prezesa na zewnątrz, Bogowie będą mieli dwie pieczenie na jednym ogniu.
— Kana — szepnęła. — Kana Mayuri.


<<>>


Poręcze były śliskie, często oblodzone, więc Yakiimo musiała mocno zaciskać na nich palce, by przypadkiem nie spać na dół. Co jakiś czas przylegała do ściany budynku i rozglądała się na boki, sprawdzając, czy ktoś przypadkiem jej nie obserwuje. Na tej ulicy jednak wszyscy przechodnie zmierzali albo do kasyna, albo zgarbieni wracali do domu, niosąc mizerne pakunki.
Wiatr targał jej peleryną, utrudniając wspinaczkę, ale kiedy cała zlana potem  dotarła na dach, odetchnęła z ulgą oraz drzemiącą w niej dumą. Już dawno nie miała okazji zrobić coś po staremu. Bogowie raczej użyliby swoich umiejętności albo bez ogródek napadli na grających w pokera ludzi i dla bezpieczeństwa wszystkich wymordowali. Tęskniła za czasami, gdy to cierpliwość stanowiła o randze przestępcy, gdy całymi dniami siedziała pod oknem jakiegoś biznesmena, wykradając mu sekrety.
Pierwsze pół godziny spędziła uważnie obserwując wejście. Położyła się na krawędzi dachu i mocno wytężała wzrok, by rozpoznać jakiekolwiek twarze. Nikt nie wydawał jej się na tyle znajomy, żeby mogła się nim zainteresować, toteż szybko zmieniła pozycję. Odwróciła się na plecy, zamknęła oczy, po czym nasłuchiwała. Zmysł słuchu zawsze pozostawał mocną stroną Yakiimo. Wyłapywała najdrobniejsze szmery, ciche śmiechy z ulicy.
Wiatr smagał jej zmarznięte policzki, w myślach odliczała mijające minuty, a kiedy przez kolejne półtorej godziny nic się nie wydarzyło, poczuła nieprzyjemne ukłucie niepokoju. Rzeczywiście obiecała, że poczeka jeszcze chwilę, nim przejdzie do działania, ale spodziewała się, iż Mei szybko załatwi całą sprawę. W dodatku rodząca się niepewność co do jej misternego planu, kazała Yakiimo doczołgać się do gzymsu. Dłonie, podobnie jak ubranie miała brudne od błota i śniegu. Włosy przylegały do spoconego karku. Z jakiegoś powodu jej oddech przyspieszył.
— Myślisz, że…
— Poradzi sobie.
Usłyszała niedaleko wejścia do kasyna. W ciemnej uliczce stała czarna furgonetka, obok natomiast rozpoznała dwie postaci. Wysoki mężczyzna z papierosem między palcami, włosami związanymi w kucyk oraz niedbale zarzuconym płaszczem. Dalej kobieta. Jasne włosy wystawały jej spod czapki, grzywka opadała na czoło, ona sama poruszała się w miejscu, chuchając na zmarznięte ręce.
Yakiimo zacisnęła dłonie na krawędzi dachu, wstrzymując oddech. Przycisnęła nos do chropowatej powierzchni, mrużąc oczy.
Znała ich.
Gesty, postawa, nawet głos — wszystko wydawało jej się dziwnie odległe, a jednak znajome. Wargi dziewczyny zadrżały, w gardle urosła gigantyczna gula. Yakiimo wiedziała, kim są ci ludzie. Obrzydliwe uczucie przywiązania zupełnie ją obezwładniło, wspomnienia stawały przed oczami. Zdała sobie sprawę, że oddycha coraz głośniej, nie zwracając uwagi na okolicę, kasyno, Mei. Liczyła się tylko tamta dwójka.
I kilkanaście strzałów, które ponownie rozbrzmiały echem w jej głowie.
Od powrotu z Egiptu ani razu nie pomyślała, że nadejdzie dzień, w którym stanie z nimi twarzą w twarz. Odsuwała od siebie tę podłą wizję, przechodząc do narzucanej jej rzeczywistości. Misja, patrol, odpowiadanie na pytania Yahiko, tak w kółko, aż pojawiła się w mieście pełnym ludzi, oddalonym od stolicy tylko po to, żeby ich zobaczyć.
Żałosne.
Boleśnie zacisnęła szczęki, wbijając palce w gzyms. Tam na dole czekała ją misja; musiała wyciągnąć Mei, załatwić prezesa i wciąż pozostać cieniem. Duchem zmarłej dziewczyny. Z pokrowca umieszczonego na dole pleców wyciągnęła jeden zakrzywiony sztylet. Jeśli uda jej się narobić zamieszania, będzie miała dostatecznie dużo czasu na wykonanie zadania, zanim Legioniści się do niej zbliżą. Yahiko z pewnością chciałby, żeby ich zabiła, aczkolwiek ona wciąż miała świadomość swoich słabości i lęków.
Pewne mury zbudowano nie po to, żeby je burzyć, pomyślała.
Ciężar ostrza napawał ją pewnością siebie. Dobrze było czuć w rękach to, do czego naprawdę zostało się stworzonym. W myślach wypowiedziała wszystkie imiona swoich broni. Teraz była znacznie spokojniejsza, serce przestało dudnić w piersi, a chłód przywrócił jej rozsądek.
Nim jednak zdążyła się odwrócić, drzwi prowadzące na dach otworzyły się z rozmachem. Nie odważyła się obrócić; uparcie wpatrywała się w wejście do kasyna, gorączkowo licząc na wsparcie Mei. Nie spodziewała się zasadzki, po prostu ją tutaj znaleźli, mimo to, ich przewaga z pewnością była utrudnieniem.
— Nie ruszaj się.
Rozpoznała ten głos. Kątem oka zauważyła kilku zamaskowanych mężczyzn z karabinami uniesionymi w jej kierunku.
— Odłóż nóż — nakazał, wysuwając się przed szereg.
Posłusznie ukucnęła i upuściła sztylet na ziemię, wciąż jednak pozostając na ugiętych nogach. Skoro od razu nie zakuli jej w kajdany ani nie wrzucili do jakiegoś anty boskiego pojemnika, nie zdawali sobie sprawy, kim jest. Ona natomiast dobrze wiedziała o ich tożsamości.
— Odwróć się, powoli.
Nie drgnęła.
— Odwróć się — powtórzył z naciskiem.
— Może po prostu tam podejdź? — Inny, kobiecy głos wydał się zirytowany. — Kaori i Itachi nie będą czekać.
— Może dasz mi pracować? — Obruszył się jej towarzysz.
— Może przestaniesz za mną łazić, wojskowa? — mruknęła pod nosem Yakiimo.
Złapała sztylet w ręku, naciągnęła na głowę kaptur i niewiele myśląc, rzuciła go w stronę żołnierzy. Po rękojeść wbił się w czyjeś ramię. Przesunęła wzrokiem po zaciętej twarzy kapitana, lekko zszokowanej Mayako, modląc się, by nie dosłyszeli jej wcześniejszych słów.
Zamknęła oczy, wyobrażając sobie swoją moc. Delikatną mgiełkę, która płomieniem wybucha w jej sercu, ogarnia całe ciało i umysł. Wzbiła się w powietrze, czując opór wiatru na twarzy.
I zaczęła spadać.

Yakiimo: No to ten. xD Naprawdę długo zajęło mi opublikowanie drugiego rozdziału, ale im bardziej myślę o fabule tego bloga, tym znajduję w sobie więcej nowych pomysłów do zrealizowania. Nadszedł moment, kiedy powinnam ostro zabrać się za partówkę o Kaori, ale nie wiem, jak mi to wyjdzie i czy będę potrafiła skleić sensowne zdania. To nie tak, że nie mam pomysłu, bo mam. Problem polega na tym, że musiałabym przysiąść i pomyśleć, jak można to wszystko ładnie ubrać w słowa. Brakuje mi też czasu, cholernie. Czekam tylko do dwunastego lutego, kiedy zaczynają mi się ferie zimowe. Liczę, że trochę odsapnę od wypracować, lektur, prasówek i innych, humanistycznych bajerów. xD
W ogóle, gdy pierwszy raz rozpisywałam sobie fabułę Legionu, spotkanie Yakiimo z dziewczynami miało znajdować się… Hm, na pewno nie na początku. xD Chciałam dodać dramatyczności, jakiegoś rozlewu krwi i wylewanych żali, aczkolwiek chyba nie potrafiłam się doczekać, i o. Drugi rozdział, a moja szalona Inami wpada prosto w łapska Legionu. No może nie dosłownie.
W każdym razie, ja lecę sprawdzać wasze prace konkursowe na Mangowe. Tak, tak, niedługo ogłoszenie wyników, ale sądząc po ilości opowiadań, wy także nie macie chwili wolnego. :(
Buziaki!

5 komentarzy:

  1. Jestem tu, jestem. Jestem ja i moja świnia xDDD Ale, kurcze, jak już się wciągnęłam to rozdział się skończył :((( Zdecydowanie za krótki był. Wracając do fabuły - spotkały się, aaaaaa, spotkały się. I to na dachu było takie emocje, takie... SUPER. Ja kocham takie momenty, kiedy przypadkiem dwie strony się spotykają i jedna wie z kim ma do czynienia, a druga nie. Och, kocham.
    Podoba mi się, że opisujesz też relacje w organizacji, że jest trochę o jej członkach i ta atmosfera. Yakii, te konie wygrały. Po prostu wygrały wszystko. XDDD TO OSTATNIE CZEGO SIĘ SPODZIEWAŁAM PO YAHIKO.
    Wiesz, jak nie dajesz rady to nie pisz tej parówki. Bo może nie wniesie nic istotnego do treści... A ja jakoś przeżyję xD
    Też zaczynam ferie 12 lutego. XD
    Weny, buziaki!!!

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
MAYAKO
CREDIT: ART