środa, 5 grudnia 2018

V. Far from things we know



I don't know who to trust no surprise
Everyone feels so far away from me
Heavy thoughts sift through dust and the lies
Trying not to break but I'm so tired of this deceit
Every time I try to make myself get back up on my feet
All I ever think about is this
All the tiring time between
And how trying to put my trust in you just takes so much out of me


Take everything from the inside and throw it all away
Cause I swear for the last time I won't trust myself with you
Linkin Park  — From the inside

Sasuke, ignorując siedzących wokół niego i śmiejących się żołnierzy, powolnymi ruchami czyścił swój nowy karabin. Z każdej strony otaczali go ludzie: od uzbrojonych po zęby agentów po zwykłych techników — geniuszy, którzy cały pociąg wyposażyli w najnowocześniejszą broń świata. Sama maszyna okazywała się najszybszym lądowym pojazdem w Japonii, a jej ściany wykonane z wolframu miały skutecznie powstrzymać potencjalne zagrożenie.
Mimo to, Uchiha od momentu wejścia na pokład helikoptera był niespokojny. Nie bardzo chciało mu się wierzyć, że w przypadku zaatakowania transportu przez Bogów, dwójka Legionistów mogłaby cokolwiek wskórać. Ale Danzou wyglądał na wyjątkowo pewnego siebie. Zapewnił, że w pociągu znajdują się tylko najlepsi z najlepszych, a sztab ludzi z bazy monitorował całą akcję. Na torach zaś wyznaczono cztery strefy, gdzie byli najbardziej narażeni na atak. Sprowadzono tam specjalne urządzenia wyposażone w rakiety krótkiego zasięgu i skaner terenu. Wszystko wskazywało na to, że misja przebiegnie gładko i Sasuke nie będzie musiał po raz kolejny słuchać o śmiertelnych ofiarach. Dlaczego więc, od chwili wjechania w pierwszą strefę, przygotowywał się na atak? Starannie dobrał wszystkie noże, zaopatrzył się w magazynki i jeden dodatkowy, mały pistolet schował w pokrowcu na łydce. Co chwila rzucał nerwowe spojrzenia za okrągłe okno, przyglądając się temu, co mijali, głównie niewielkim lasom albo łąkom. Tory wybudowano z daleka od miejskich aglomeracji, na terenie niezbyt sprzyjającym poruszaniu się samochodem, a nawet piechotą.
Ukradkiem zerknął na Kibę. Chłopak siedział z łokciami wspartymi o kolana i głową zwieszoną w dół. Od dobrych kilku minut utrzymywał wzrok na niewielkich rozmiarów fotografii. Zawsze nosił ją przy sobie, nikomu nie pokazując, co zostało na niej umieszczone, ale Sasuke domyślał, kogo uwieczniono na zdjęciu.
Inuzuka nie został wybrany do tego zadania. Zgłosił się na ochotnika. Uchiha miał wtedy ogromną ochotę strzelenia mu prosto w łeb, przynajmniej dopóki Kiba nie wytłumaczył mu swoich pobudek. Był święcie przekonany, że Bogowie ich zaatakują i postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję. Liczył, że to właśnie Yahiko pojawi się na polu walki. Chciał wyrównać z nim rachunki. Chociaż nikt do końca nie rozumiał motywów, które kierowały tym chłopakiem, wiedzieli, że Kiba podświadomie oskarża Yahiko o śmierć siostry. Skoro jest Bogiem, dlaczego nie uratował jej z rąk Danzou? Dlaczego był tylko biernym obserwatorem?
Radio przy pasie Sasuke zatrzeszczało kilkakrotnie, nim złapało zasięg.
— Za dwanaście minut i dwadzieścia cztery sekundy znajdziecie się w strefie beta.
— Przyjąłem — mruknął.
Wszyscy wojskowi spojrzeli na niego, oczekując rozkazów. Beta była najbardziej otwartym terenem. Sasuke wstał z zajmowanej przez niego skrzynki z nabojami, po czym podrapał bok karku, rozglądając się. Tylko niektórzy wyglądali mu na porządnych weteranów, którzy nie posraliby się na widok mocno wkurzonego Boga.
— Takatsu weź dwójkę ludzi i ustaw się na dachu. Minori powiadom pozostałe wagony, niech też przydzielą straże. Ponadto, po jednym żołnierzu przy każdych drzwiach i oknie. Reszta w pełnej gotowości.
— Tak jest! — krzyknęli chórem.
Sasuke wzdrygnął się. Wydawanie rozkazów i kierowanie gigantycznym sztabem wojskowych to była działka Naruto. Już na studiach Uzumaki wykazywał zdolności do zjednywania sobie ludzi, podczas gdy Sasuke preferował działanie z cienia. Może dlatego wybrał bycie kryminalnym. Spokojnie, bez rozgłosu i na własnych zasadach, chronił ludzi przed przestępcami. On i Madara zawsze wybierali sobie jakieś ciężkie przypadki, by potem głowić się nad nimi przez kilka tygodni. Właśnie to go kręciło. Nieustanny pościg, poszlaki, dziwne wskazówki i jeszcze bardziej odrealnione rezultaty śledztwa. Ale teraz był Legionistą, nie policjantem. Zastanawiał się, jak musiał czuć się Kiba. Ze zwykłego barmana awansował do rangi bohatera narodowego.
— Nauczmy się godzić z rzeczywistością. — Inuzuka pojawił się obok niego i poklepał go po ramieniu.
Sasuke zarzucił sobie karabin na ramię.
— Rzeczywistość jest taka, że co mocniejsi są wybijani. — Na sekundę uniósł kącik ust. — Idę do maszynisty. Ogarnij tych tutaj. — Kiwnięciem głowy wskazał na szepczącą między sobą grupkę młodzików.
— Jasne. Te, plotkary, do szeregu! — wrzasnął. — I żebym was więcej razem nie widział. To nie pieprzona pedaliada!
Uchiha parsknął znikając za drzwiami. Inuzuka świetnie sprawdzał się w roli przełożonego. Był chłopakiem z trudnego środowiska, więc jak nikt inny potrafił zrozumieć, ale też dogadać ludziom. Umiał też walczyć i posiadał liczne kontakty, które zahaczały o podziemny półświatek. To, że do tej pory pracował w jakimś pubie, było wyjątkowo śmieszną pomyłką.
Idąc przez kolejne wagony mijał coraz to nowe osoby, których twarzy za nic nie mógł skojarzyć. Oni jednak chyba doskonale zdawali sobie sprawę, kim był Uchiha. Za każdym razem witali go skinieniem głowy, a czasem nawet szybkim zasalutowaniem. Starał się odpowiedzieć wszystkim, by nie mieli go za ignoranta.
— Mayuri — zaczął, przykładając do ust krótkofalówkę — zwolnij trochę.
Cisza po drugiej stronie wydała mu się niepokojąca. Mimo to, kontynuował:
— Obsadziłem stanowiska według planu. Melduj, jak z przodu.
Szum sprawił, że przez ciało Sasuke przeszedł niekontrolowany dreszcz. Odruchowo przyspieszył kroku, przeciskając się między pasażerami w kierunku kolejnych drzwi. Początkowe wagony były po brzegi wypchane żołnierzami, inżynierami i sprzętem umiejscowionym w dużych, drewnianych skrzyniach.
Jedno zerknięcie za okno wystarczyło, by zauważył, że pociąg ciągle przyspieszał. W tej sytuacji żołnierzom na pewno było trudno dostać się na dach. Zaklął pod nosem, niemal biegiem pokonując ostatni odcinek drogi, który dzielił go od kabiny maszynisty. Stanął krok przed niewielkim pomieszczeniem. Z jego wnętrza dochodziły spokojne dźwięki jakiejś ballady z lat osiemdziesiątych, więc Sasuke odetchnął głęboko.
Brak zasięgu, powtarzał w myślach, to na pewno brak zasięgu.
Nerwowym ruchem złapał za klamkę i z impetem wtargnął do środka. Mayuri faktycznie nie opuścił swojego stanowiska. Właściwie, nie mógł. Jego ciało zostało solidnie przywiązane do siedzenia, a ręka sztywno spoczywała na uchwycie regulującym prędkość. Sasuke skrzywił się na widok krwi pokrywającej pokaźny kawałek podłogi. Na koszuli maszynisty dostrzegł kilkanaście nacięć. Jucha wciąż kapała z głęboko poderżniętego gardła.
Zmrużył oczy, domyślając się, że przed śmiercią mężczyzna mógł być torturowany. Ktoś prawdopodobnie chciał wyciągnąć od niego cenne informacje i Sasuke mógł tylko modlić się, by Mayuri nie był mięczakiem.
Palce zacisnął na kolbie przymocowanego do pasa pistoletu. Uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Lata pracy pozwoliły mu od razu stwierdzić brak jakichkolwiek oznak włamania. Powoli podszedł do trupa i odczepił jego palce od uchwytu, zmniejszając obroty maszyny.
Krótkofalówka, którą cały czas trzymał, zatrzeszczała. Spodziewał się, że to Kiba zaczął się niepokoić.
— Zaraz będę — mruknął.
Z zamiarem wyjścia odwrócił się plecami do szyby. Musiał powiadomić swoich ludzi, że prawdopodobnie złapali jakiegoś wyjątkowo nieprzyjemnego pasażera na gapę.
— Nie spieszyło ci się. — Nieznajomy głos rozbrzmiał po drugiej stronie, sprawiając, że Sasuke zatrzymał się wpół kroku.
Inuzuka, mimo wypaczonego poczucia humoru, nie naigrywałby się z niego w taki sposób. Pozostali żołnierze nawet nie śmieli zbyt często się do niego odzywać. Głośno przełknął ślinę, uświadamiając sobie, jaka odpowiedź przychodziła mu do głowy. Nim jednak zdobył się, by cokolwiek powiedzieć, odwrócił się gwałtownie i doskoczył do kokpitu, dłoń opierając na panelu sterowania. Z uporem maniaka wpatrywał się w pojawiający się przed nim krajobraz.
— Jak? — wykrztusił.
Zaraz potem zrugał się w myślach. Robienie z siebie niekompetentnego idioty na pewno nie pomoże mu w starciu z nimi. A byli tu. Wiedział to. Właściwie czuł od samego początku, że przyjdą.
— Jak? To jest to, o co pytasz? Wspominałem, że masz tylko trzy pytania? — Mężczyzna wydawał się mocno rozbawiony.
Nic dziwnego, pomyślał Sasuke.
Bez problemu dostali się do wnętrz najbardziej strzeżonej części pociągu, zamordowali maszynistę, za pewne co nieco od niego wyciągając, a teraz ucinali sobie pogawędkę z dowódcą całej akcji. Uchiha zastanawiał się jaką karę wyznaczy mu minister, o ile uda mu się w jednym kawałku dotrzeć do Tokio.
— Wkraść się do sejfu i niepostrzeżenie wyjść, ot filozofia. Pytanie numer dwa! — wykrzyknął nieznajomy.
Sasuke w pośpiechu przyglądał się wszystkim przyciskom. Nie bardzo znał się na prowadzeniu pociągu. Wysłanie jakiejś wiadomości o zagrożeniu graniczyła z cudem. Najgorsze było to, że kompletnie nie wiedział, gdzie oni mogą się znajdować.
— Czego chcecie?
Zacisnął palce na uchwycie odpowiadającym za prędkość. Przez chwilę rozważał zatrzymanie pociągu, ale czy przez to nie staliby się dużo łatwiejszym celem? Bogowie pewnie przez cały czas ich śledzili. Istniało prawdopodobieństwo, że trudniej będzie im zaatakować, gdy pojazd pozostanie w ciągłym ruchu.
— Od godziny marzy mi się kubek ciepłego kakao. Straszny tutaj ziąb. — Irytujący śmiech wprawił Sasuke w stan zupełnej gotowości.
Uchiha zaczynał spodziewać się ataku w każdej sekundzie i z każdej możliwej strony. Powinien powiadomić swoich ludzi o grożącym im niebezpieczeństwie, jednak jakaś dziwna siła nie pozwalała mu wyjść z kabiny. Miał wrażenie, że czyjeś oczy wypatrzyły go, analizując jego najmniejszy gest. Jeśli popełni błąd, prawdopodobnie zginie szybciej niż byłby w stanie to sobie wyobrazić.
— Chcecie sprzętu, zgadłem? — Głos drżał mu od nadmiaru emocji.
Tamten w odpowiedzi roześmiał się głośno.
— Widzisz, Sasuke — zaczął, ostentacyjnie wzdychając — wykorzystałeś swoje szanse, nie zadając kluczowego pytania. Wiesz jak ono brzmi? — Odczekał kilka wlokących się w nieskończoność sekund. — Ile.
— Ile? — wydusił.
— O, tak. Bardzo mnie ciekawi w ile sekund jesteś w stanie uratować swoje życie.
Kokpit okrył się cieniem. Sasuke marszcząc brwi, uniósł wzrok ku górze. Całe jego ciało momentalnie zesztywniało, a kark pokrył się zimnym potem. Krótkofalówka zaszumiała, oznajmiając zerwanie połączenia. Uchiha zaczął powoli cofać się do wyjścia. Słyszał tylko dudnienie własnego serca oraz szum krwi.
Niecałe sto metrów od pociągu, nagle wyrosła gigantyczna ściana piasku. Wyglądała jak jeden, poruszający się organizm. Nieustannie pięła się w górę, przysłaniając nieboskłon. Miliardy ziarenek zalewały tory, odcinając im drogę. Zakrzywiony koniec coraz szybciej opadał w dół, aż w końcu runął z całym impetem. Teren wokół nich zalewała niszczycielska fala.
Pamiętał, że w tamtym momencie niemal wywarzył drzwi, wpadając do sąsiedniego, zupełnie pustego wagonu. Odrzucił ciążący mu na ramieniu karabin i biegł, za plecami wyczuwając delikatne muskanie samej śmierci.
Kolejne drzwi. Tym razem poczuł na sobie zaciekawione spojrzenia żołnierzy. Nie wiedzieli. Dostrzegł to w ich spokojnych ruchach i wyczekiwaniu. Mógłby ich ostrzec. Mógłby kazać im uciekać. Mógłby wydać rozkaz natychmiastowej ewakuacji. Zamiast tego tępo wpatrywał się w ich zmieszane wyrazy twarzy.
Cień zalał cały wagon. Wojskowi odruchowo spojrzeli po sobie, by zaraz potem unieść głowy w kierunku sufitu, jakby spodziewając się, że odpowiedź nadejdzie właśnie stamtąd. Sasuke przyłożył krótkofalówkę do ust.
— Kiba.
— Tak? — Chłopak zareagował błyskawicznie.
— Padnij.
Uderzenie sprawiło, że pędzący pociąg zatrzymał się gwałtownie. Przednie wagony zostały niemal całkowicie pochłonięte, a reszta pod wpływem niesamowitej siły uniosła się ku górze, by sekundy później z impetem opaść na tory. Wstrząs powalił Sasuke i towarzyszących mu żołnierzy. Chmara kurzu, iskry i dźwięk pękającego metalu na raz zalały całą przestrzeń. Sasuke poczuł nieprzyjemny ból w prawym barku i smak krwi na języku. Światła lamp mrugały, utrudniając widoczność. Uchiha widział, jak sufit powoli ustępuje wdzierającemu się do środka piaskowi. Na skroni czuł tępe pulsowanie, a kiedy z trudem dotknął łuku brwiowego pod palcami wyczuł ciepłą posokę. Odkaszlnął, przekręcając głowę w bok. Mężczyzna obok niego leżał z powyginanymi członkami i się nie ruszał. Ktoś pod drzwiami głośno lamentował, ale przez nadmiar pyłu Sasuke nie mógł dostrzec, kim jest ten człowiek. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że leży na plecach. Nie mógł swobodnie poruszyć prawą dłonią. Krew zalewała mu pół twarzy, ale poza tym, żył.
Nie potrafił się drgnąć. Rozglądał się tylko na boki, wyłapując poszczególne ciała. Większość była martwa. W zaciśniętej dłoni wciąż trzymał krótkofalówkę. Nie zostało z niej jednak zbyt dużo. Przekręcił się na bok, sycząc z nadmiaru bólu. Nieuszkodzoną ręką przesuwał się w stronę drzwi. Szło mu opornie i już po kilku chwilach całe jego czoło było upstrzone kropelkami potu, a on sam dyszał. Adrenalina opuściła jego ciało. Musiał naprawdę powstrzymywać się, żeby nie zemdleć. Mimo to, mozolnie kierował się do przodu, zostawiając za sobą martwych towarzyszy.
Sufit zaskrzypiał nad jego głową. Spod grzywki kruczoczarnych włosów spojrzał w górę. Metal wyginał się pod różnymi kątami, aż w końcu pękł. Jego fragmenty posypały się wprost na Sasuke, który zdążył jedynie osłonić się ramieniem. Potem usłyszał ten charakterystyczny szum.
Nadeszła kolejna fala.


<<>>


Yahiko z bezpiecznej odległości obserwował całą akcję. To oczywiste, że nie mógł pozwolić jej samej poprowadzić misji i to bezpośrednio przeciwko Legionistom. Faktycznie, na miejscu pozostawał Kakashi, któremu bezgranicznie ufał oraz Suigetsu, ale mimo wszystko, nie wierzył swojej siostrze, by mogła zrobić jakąkolwiek krzywdę któremuś z ich wrogów. Była do nich zbyt przywiązana, za bardzo sentymentalna i dobra. Wierzyła, że bycie Bogiem wiąże się z misją zbawienia świata, chronienia każdego człowieka.
Pieprzenie.
On już dawno stracił nadzieję na powrót do resztek człowieczeństwa. Wielokrotnie spoglądał na siebie w lustrze, nie mogąc przypomnieć sobie, kim był, zanim nazwano go Bogiem. W dodatku upadłym. Przestał dbać o kogokolwiek poza sobą i swoją siostrą. Czasami nawet pozostali niewiele go obchodzili. Dlatego bez skrupułów wysyłał ich w różne strony Japonii, podsuwając Danzou na tacy.
Zdziwił się jednak, gdy plan Yakiimo został zrealizowany krok po kroczku. Spodziewał się u niej wahania albo zdecydowanie większego humanitaryzmu. Ona tymczasem pozwoliła na zniszczenie połowy pociągu i wymordowanie kilkudziesięciu ludzi. Był jednak zbyt daleko, by przekonać się, czy to na pewno Yakii pociągała za sznurki całej operacji. W końcu to Hozuki był najbardziej spragniony krwi i wrażeń.
Szturchnął swojego wierzchowca w bok. Zwierzę posłusznie ruszyło w dół stromego zbocza. Po tak różnorodnym terenie najlepiej było poruszać się konno. Z daleka dostrzegał resztki pyłu i poruszające się po okolicy, pojedyncze ziarna piasku Gaary. Dotarcie do wraku maszyny zajęło mu tylko kilka minut. Uważnie rozejrzał się wokół, zawieszając wzrok na rozbitym kadłubie pociągu.
Wykorzystali element zaskoczenia, zniszczyli słupki skanujące teren, a w końcu jednym ruchem roztrzaskali pociąg, odcinając go od głównej bazy w Tokio. Nawet jeśli Danzou zrozumie, że coś jest nie tak, przysłanie posiłków zajmie mu zbyt wiele czasu. Yahiko był jednak przygotowany na ewentualny ruch ministra. Rankiem postawił wszystkich Bogów na nogi. Dowodzenie nad twierdzą przekazał Yugito, rozstawił straże, kazał pilnować jeńców i patrolować wybrzeże. Każdy nieproszony gość miał nigdy więcej nie zobaczyć murów ich domu.
— Gdzie ona jest? — zwrócił się do Kakashiego.
Zeskoczył ze swojego wierzchowca i złapał za lejce, lustrując wzrokiem Hatake. Ten nie odpowiedział, rzucając swojemu liderowi równie ostre spojrzenie. Po kilku sekundach machnął na niego ręką i odwrócił się tyłem. Inami uznał to za zaproszenie.
Wspólnie przemierzyli kilkanaście metrów, kierując się w stronę niewielkiego lasku. Wszędzie walały się metalowe fragmenty pociągu, najczęściej zbrukane krwią lub piaskiem. W jednym z większych otworów zauważył znajomą sylwetkę. W ciemności dostrzegł błyszczące oczy Suigetsu, jego szyderczy uśmiech, gdy zaciskając dłoń na szyi szamoczącego się meżczyzny, wbijał mu wielki nóż w ciało. Krew trysnęła, a chwilę potem czerwone krople poruszały się wokół Suigetsu, przyprawiając żyjących o mdłości. Hydrokineza w wykonaniu tego Boga potrafiła być naprawdę przerażająca. Yahiko odwrócił wzrok i wlepił go w Yakiimo.
Stała ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i naciągniętym kapturem. Chociaż nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, czuł, że coś niezmiernie ją trapi. Kakashi niedbale kiwnął jej głową na powitanie.
— Nie mam pojęcia, dlaczego się nie budzi — oznajmiła.
Yahiko zmarszczył brwi na dźwięk słów siostry. Puścił lejce konia i zbliżył się do potężnego drzewa. Natychmiast rozpoznał opartego o pień, nieprzytomnego mężczyznę. Kruczoczarne włosy opadały mu na twarz, częściowo zakrywając oczy. Na skroni dostrzegł zaschniętą juchę, podobnie, jak na prawej nogawce spodni i boku munduru. Jego klatka piersiowa unosiła się dość nierówno, oddech miał rzęsisty. Nie przypominał jednak tych wszystkich konających ludzi. Mocno poturbowany, nadawał się do poskładania.
— Będziemy musieli zabrać go do Sakury — kontynuowała.
Słowa dotarły do niego powoli, jakby przez taflę wody. Przetrawił je błyskawicznie, czując cierpki smak na języku. Znów zapowiadało się na burzę.
— Co zrobić? — Popatrzył na nią z jeszcze większym niezrozumieniem.
— Zabrać do Sakury. — Powtórzyła tym samym, obojętnym tonem.
Yahiko miał dość tej ignorancji. Nie rozumiał czemu od wczorajszej nocy traktowała go, jak wroga numer jeden. Przecież przez chwilę się dogadywali. Poprosiła go o trening, którego — patrząc po ostatnich dokonaniach — chyba nie potrzebowała. A on był naprawdę skory częściej brać jej zdanie pod uwagę. Może nie w sprawach związanych z Legionistami, ale liczyły się chęci.
— Masz go zabić, a nie leczyć. — Zacisnął szczęki.
Yakiimo uparcie patrzyła na Sasuke, przynajmniej dopóki Yahiko nie położył jej dłoni na ramieniu, zmuszając, by odwróciła się twarzą do niego. Zrobiła to niechętnie, z ostentacyjnym westchnieniem.
Tego było za wiele.
— Mówię do ciebie, do cholery — warknął.
— A ja wolę nie słuchać twojej głupoty — fuknęła w odpowiedzi.
Z wściekłością zrzuciła kaptur z głowy, miażdżąc go lodowatym spojrzeniem swoich szarych oczu. Blond kosmyki wysunęły jej się z warkocza, okalając całą twarz. Odtrąciła jego dłoń, nie zważając na dziwny cień, który przemknął przez jego twarz.
— Zabij go, proszę bardzo. Ludzie znienawidzą nas jeszcze bardziej i, nawet jeśli przejmiesz władzę, obalą cię szybciej niż zdążysz mrugnąć. Chcesz wreszcie pokonać Danzou, to zacznij myśleć! — krzyknęła, wyrzucając z siebie resztki jadu. Nie potrafiła już dłużej mu przytakiwać. — Potrzebujemy Uchihy i tego, co ma w głowie.
Otworzył buzię, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Yakiimo nigdy nie podnosiła głosu; zawsze słuchała jego wszelkich uwag, przyjmując na klatę słowa krytyki. Miał wrażenie, że od wczoraj przeszła jakąś dziwną przemianę i to przy jego pomocy. Udało mu się naruszyć niewidzialną granicę, która oddzielała Yakiimo — kryminalistkę, od Yakiimo — Bogini. Pozwolił wypłynąć na wierzch tej zbrukanej krwią, znienawidzonej przez niego wariatce.
Hidan byłby dumny.
— Sasuke na pewno wie o większości planów i decyzji Shimury. — Do tej pory milczący Kakashi, pojawił się przy ramieniu jego siostry.
Coś mówiło mu, że młoda znalazła sojuszników i to niebezpiecznych. Hatake miał to do siebie, że umiał mądrze mówić, dlatego Yahiko chętnie zasięgał jego rad. Tym razem jednak nie mógł sobie pozwolić na szybkie ustępstwa.
— Wprowadzasz wilka do stada owiec.
— Raczej owcę do watahy — skontrowała Yakiimo.
Ponownie przerzuciła spojrzenie na Sasuke. Yahiko był pewny, że w jakiś sposób czuje się winna za stan zdrowia Uchihy. Wciąż jednak nie potrafił zrozumieć, co tak interesującego widziała w Legionistach. On dostrzegał w nich wyłącznie głupotę i skłonności samobójcze. A może właśnie to ją pociągało? To dziwne balansowanie na krawędzi; zawieszenie między tym, co dobre, a co złe. Cały problem polegał na tym, iż już dawno zrozumiał, że w tej wojnie nie ma jasnej i ciemnej strony. Zło, nienawiść, żal były jednakowe po obu stronach barykady.
— Chcecie wziąć okup? — zapytał, nie odrywając wzroku od zarumienionego policzka Yakiimo. Nawet ona, mimo przystosowania organizmu, odczuwała ujemną temperaturę.
— Tylko parę informacji — mruknęła. — Danzou nigdy za niego nie zapłaci, ale Uchiha już tak. To stara i wpływowa rodzina. Jeśli przeciągniesz jej dziedzica na naszą stronę, pozyskasz ich.
— Podejrzewamy jednak, że nikt nie został poinformowany o katastrofie. — Hatake nerwowo podrapał się po karku.
Yahiko odczuł ich wymowne spojrzenia na sobie. Zmarszczył brwi, przyglądając się siostrze. Przejęła dowodzenie. Widział to w jej skupieniu, iskrzących oczach i zaciętości wypisanej na twarzy.
— No, zrób to. — Odchylił głowę w tył, przyglądając się poszarzałemu niebu. — Po prostu wydaj mi ten cholerny rozkaz, Yakiimo.
Uśmiechnęła się prawym kącikiem ust.
— Czas na twoje pięć minut, Yahiko. A prezent... — Kiwnęła podbródkiem w stronę wraku. — Sam się nie dostarczy.


<<>>


Kakashi widział, że była zmęczona. Od dobrych kilku minut stała na uboczu, starając się jak najmocniej skupić; miała najtrudniejsze i zarazem najbardziej kluczowe zadanie ze wszystkich. Ich celem było jedynie wywołać odpowiednio duży zamęt, Yakiimo natomiast musiała ich jakoś tam przenieść. Wiedział, iż właśnie ta część jej umiejętności ją wykańczała.
Stali w milczeniu, przygotowując się każde z osobna. Yahiko dreptał w miejscu, co jakiś czas wyciągając rękę do przodu i mozolnie podnosząc jakiś fragment oczyszczonego z trupów wraku. Sprawdzał, czy poradzi sobie z tak wielkim ładunkiem. Yugito ostrzyła swoje noże. On tymczasem zastanawiał się po co w ogóle komuś takiemu dodatkowa broń. Wolał jednak zachować wszelkie pytania dla siebie. Suigetsu stał najbardziej na uboczu, co jakiś czas doglądając wciąż nieprzytomnego Sasuke. Uchiha stracił mnóstwo krwi; Hatake wątpił, by szybko udało mu się dojść do siebie, nawet z pomocą Sakury. Haruno i tak w pierwszej kolejności zajmie się nimi, kiedy wrócą.
O ile wrócą.
Yakiimo podeszła do nich ostrożnie. Jasne włosy całkowicie powychodziły jej z warkocza, okalając twarz o łagodnym wyglądzie. Długa peleryna z ciepłym kołnierzem szeleściła za nią, przykuwając uwagę pozostałych. Ona sama powolnym ruchem wciągała rękawiczki na dłonie, jakby zupełnie nie zauważała wyczekujących spojrzeń. Zatrzymała się dopiero przy roztrzaskanych drzwiach pociągu i położyła dłoń na fragmencie metalu.
Podeszli do niej i kolejno położyli palce na ścianach pociągu. Kakashi wiedział, że nigdy dotąd nie przenosili się w ten sposób. Jedynym, który zaznał tego rodzaju teleportacji, był Yahiko, ale nawet on nie wyglądał na specjalnie przekonanego co do swojego autorskiego pomysłu. Mimo to wierzył, że zaginanie rzeczywistości Yakiimo poszło o duży krok dalej. Hatake modlił się, by ta wiara wystarczyła.
Trzy głębokie wdechy.
Dziewczyna zacisnęła powieki, a potem otworzyła je gwałtownie. Świat przyspieszył; usłyszał trzask, coś mocno pociągnęło go w dołku, przyprawiając o mdłości, a czarne plamy niemal zupełnie zalały mu widok. Przez chwilę nie czuł nic. Nie mógł dostrzec, gdzie się znajdował, był zawieszony w próżni, a wzrastająca panika wcale nie pomagała opanować szaleńczo bijącego serca. Dopiero po chwili znajomy prąd bólu przeszył jego stopy, gdy brutalnie zetknęły się z twardym podłożem.
Hałas dotarł do niego pierwszy. Głośno wypuścił powietrze z płuc i uchylił powieki, porażony milionami świateł, reklam i obserwujących z przerażeniem ludzi. Większość przystanęła, wpatrując się w nich z zafascynowaniem. Yahiko stał na przodzie, unosząc nad głową dłoń tak, by pozbawiony grawitacji pociąg unosił się kilka metrów nad nimi. Yugito wysunęła ostrza spomiędzy kostek. Choć kaptur i bandana zasłaniały jej buzię, mógłby przysiąc, że taksowała wszystkich ostrym spojrzeniem. Gaara natomiast wyglądał na zrelaksowanego. Najwyraźniej powrót do stolicy niewiele go kosztował.
Hatake obejrzał się przez ramię. Yakiimo nie wyglądała najlepiej; oddychała ciężko, stojąc na wpół ugiętych nogach. Czuł, że powinien mieć ją na oku, nawet jeśli jego zadaniem było osłanianie Yahiko.
— Zaczynamy — rzucił Inami.
Yakii ledwo zdusiła jęk. Wyprostowała ramię i gwałtownie rozłożyła palce. Kilka metalowych, zakończonych grotami łańcuchów wystrzeliło wprost spod ich nóg, rujnując asfalt. Błyskawicznie wpadły w wrzeszczący tłum. Ludzie wyskakiwali z aut, próbując ratować swoje życie. Jedna wielka, panikująca masa przepychała się, tratowała, porzucała wszystko, co przeszkadzało w ucieczce. Pojedyncze osoby popchnięte padały na ziemię i w akcie desperacji kurczowo zasłaniały się rękoma. Do ich uszu docierał płacz zagubionych dzieci.
Yakiimo miała tylko dwa zadania: przenieść ich na obrzeża Tokio i sprawić, że wieść o ich nagłym przybyciu rozniesie się w spektakularny sposób. Potrzebowali dzisiaj rozgłosu, a nic nie działa na władze i media lepiej niż rozszalały tłum.
Ulica przed nimi powoli pustoszała. Zostały tylko puste auta, jakieś tobołki i porozrzucane gazety. Krajobraz rodem z postapokaliptycznego filmu. Wrak nad ich głowami zatrzeszczał. Yahiko spokojnym krokiem ruszył do przodu. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, aż Danzou wyśle kogoś przeciwko nim, ale wiedział również, iż niezależnie od wyposażenia, ilości żołnierzy czy ich doświadczenia, szala zwycięstwa przechyliła się na jego stronę. Miał ochotę pogratulować swojej siostrze. Cokolwiek nią kierowało, sprawiło, że odważył się wykonać ruch, jako pierwszy. A to niewiele kosztujące go zdarzenie, miało być gwoździem do trumny Shimury i szansą na odzyskanie przez Bogów należytego miejsca.


<<>>


— Nasze czujniki nie zarejestrowały ich nigdzie poza Tokio.
Hinata oparła drżące dłonie o blat stołu, a spojrzenie wbiła w teczkę pełną dokumentów. Na nic były jej analizy, statystyki i wszelkiego rodzaju papierki. Zjawili się tu. Weszli, jak do siebie, nie dając wcześniej żadnych sygnałów. Poza tym jednym, pieprzonym jesteśmy.
— Któryś musiał ich zauważyć! — Danzou uderzył pięścią w biurko. Hyuuga mocniej się zgarbiła. — Nie mogli pojawić się znikąd!
Odwrócił się tyłem do zgromadzonych. Dwóch jego generałów, Hinata, Neji, agentka Fukao, główny technik Akairo i cudem wezwany kapitan. Oparty biodrami o mebel, przypatrywał się multimedialnej tablicy, na której wyświetlono nieustannie przemieszczającą się, czerwoną kropkę. Dopiero teraz udało im się przybliżyć położenie pięcioosobowej grupy.
— Wojsko i policja wejdą nie dalej niż kilka przecznic od biura. Do tego czasu musimy ich jakoś zatrzymać. Pomysły? — Danzou zerknął przez ramię, chwilę dłużej zawieszając wzrok na Uzumakim.
— Dyplomacja — wypaliła Fukao.
— Żartujesz sobie?! — warknął Neji, mocno zaciskając szczęki.
— Weszli na nasz teren, więc jeśli nadal to do ciebie nie dotarło, to są kurewsko silni. I, gdybyś nawet tego nie zauważył, wokół nich dzieją się dziwne rzeczy. Widziałeś kiedyś latający, kurwa, pociąg?! — Fukao podniosła się z siedzenia, mierząc wzrokiem z Hyuugą.
— Właśnie dlatego chcesz do nich wyjść?! Co im powiesz? Przepraszamy za zabicie trzy czwarte Bogów?! A może oddasz im stolicę w ramach rekompensaty?!
— Jeśli to uratuje ludzi, to tak — odparła hardo.
— Wystarczy. — Naruto powoli podniósł się z miejsca. Jego tarcza już czekała, przymocowana do przedramienia. — Dyskutując niewiele zdziałamy. Ja i Kaori wyjdziemy Bogom naprzeciw. Być może mają konkretne żądania. Wy w tym czasie ewakuujcie ludzi do schronów i przygotujcie linię obrony.
Jego nadzwyczaj opanowany ton głosu kojąco podziałał na nerwy pozostałych. Nawet Neji nie był w stanie się wtrącić; jakkolwiek mieszane nie były jego uczucia względem byłego Wywiadu, ufał doświadczeniu Uzumakiego.
— To misja samobójcza, kapitanie — odezwał się Danzou, wciąż zdając się analizować słowa żołnierza.
Hinata wyczekująco patrzyła na Naruto. Jej serce krzyczało i rwało się do niego, błagając, by zmienił zdanie, by zostawił swoją tarczę, nie opuszczając tego budynku. Nie porzucając jej. Nie mogła jednak wyrzucić z siebie żadnego słowa. Wychowana w duchu surowej dyscypliny oraz obowiązków, wiedziała, że któreś z nich musiało spróbować kupić im trochę czasu. Wciąż jednak nie potrafiła przetrawić tego, iż zgłosił się akurat on.
Kochała go. Był pierwszym człowiekiem, który wyciągnął do niej pomocną dłoń, gdy — mimo ogromnej wiedzy — nie umiała odnaleźć się w środowisku pełnym brutalnych i bardziej wyszkolonych ludzi. Wkroczył do jej życia niespodziewanie, przynosząc mnóstwo światła. Uczyła się od niego każdego dnia, starając dać mu od siebie jak najwięcej. Nie zawsze chciał to przyjmować. Czasami zbywał ją drobnymi gestami, stawiając zawód ponad wszystko w swoim życiu. Ale wciąż wierzyła, a raczej miała nadzieję, że podaruje jej swoją miłość.
— To mój obowiązek. — Uśmiechnął się przelotnie.
Był gotowy; czuł to całym sobą. Chciał móc ostatni raz stanąć przed dużo silniejszym przeciwnikiem i zwyczajnie spojrzeć mu prosto w twarz. Te same, szare oczy, które nawiedzały go zdecydowanie zbyt często. Pragnął w końcu uzyskać odpowiedzi na dręczące go pytania. I zrozumieć, kim naprawdę byli ludzie po drugiej stronie barykady.


Yakiimo: Chyba nie mam nic do powiedzenia. Serio. No, może jedno słowo: MATURA.


CREATED BY
MAYAKO
CREDIT: ART