poniedziałek, 20 listopada 2017

I. No strings on me

Let's make this last forever
Oh forever
Let's make this last forever
Oh oh


Nowhere man
Give me your hand
Let me save you
Let me save you


Faithless-man
Give me your hand
Let me save you
Let me save you
Citizen Zero — Go

— Inami Yahiko.
Kaori nie pamiętała, ile razy w ciągu swojej kariery u boku ministra, padło ów nazwisko. Wiedziała tylko, że z jakiegoś powodu, zawsze zwiastowało nieprzyjemne wiadomości, kolejną dawkę buntów mieszkańców Tokio albo zwyczajnie — śmierć. Ostatnimi czasy Bogowie zdawali się być okrutną plagą, która spadała na poszczególne, otaczające stolicę miasta i niszczyła je, rzadko kiedy oszczędzając obrońców. Kaori codziennie zmuszała się do włączenia telewizora oraz obejrzenia kilku ważniejszych informacji. Niektóre media wyrażały aprobatę wobec działań ministra, zdecydowanej polityki, tajnych służb. Inne natomiast otwarcie gardziły jego agresją, popierając pokojowe rozmowy. Jednak im Fukao głębiej wnikała w strukturę tego konfliktu, tym bardziej wiedziała, że na dyplomację mogło być już za późno, i to co najmniej o kilka lat.
— Jak wiecie, każdy z Bogów posiada unikatowy dar. Jeszcze podczas eksperymentu podzieliliśmy ich na tych silniejszych i słabszych. Yahiko należał do pierwszej grupy. Jego niesamowita umiejętność manipulacji grawitacją sprawiała, że mógł dowolnie odpychać, przyciągać oraz zmieniać ciężkość przedmiotów, a nawet ludzi. Jej naukowa nazwa to gyrokineza.
Mało kto z obecnych przyglądał się tablicy zawieszonej za Shimurą. Kaori widziała, że byli znudzeni ciągłymi wykładami o Bogach. Faktycznie, każdego dnia dowiadywali się czegoś nowego. Danzou ostrożnie odkrywał przed nimi karty, ale dziewczyna nadal miała wrażenie, iż on też nie wie wszystkiego. Yahiko musiał się rozwijać, nabywać doświadczenia, długo planować swoje działania. Poza tym, mimo ciągłych przygotowań i znajomości wroga, coraz częściej mówiono o wielkiej przegranej ministra.
— A co ze słabszą grupą? — Hinata pochyliła się nad blatem stołu, uważnie obserwując wyświetlaną na rzutniku twarz rudowłosego chłopaka.
— To ludzie potrafiący manipulować żywiołami — odparł zdawkowo Shimura, nie odrywając wzroku od stosu dokumentów, które przygotował.
Jeśli Mayako dobrze oceniła, siedzenie tam zajęłoby im kilka najbliższych godzin. Już po trzydziestu minutach Kaori nabrała ochoty symulowania nagłego ataku niezdiagnozowanej padaczki, ale powstrzymało ją karcące spojrzenie Hoshi. Prawdopodobnie Akairo nie chciała zostać sama, szczególnie, że Okanao przysypiała z głową na ramieniu równie znudzonego Inuzuki. Kiedy wrócił, tematy związane z Yakiimo były dla niego niewygodne, ale teraz zdawał się podchodzić do tego z pewnym dystansem, a przynajmniej takim, na jaki pozwalały mu wspomnienia i wciąż widoczne blizny na nadgarstkach.
— Więc ci silniejsi… — Hinata nie poddawała się w dążeniu do satysfakcjonującej ją odpowiedzi.
Pod wpływem znajomości z Naruto stała się bardziej pewna siebie. Chętnie zabierała głos, dopytywała, czasem nawet krzyknęła lub kogoś uspokajała. Co więcej, trzymała się blisko kapitana, przytulając do niego, łapiąc za rękę. Oficjalnie nie byli parą. Żadne z nich nie potrafiło określić tej relacji — Hinata tylko się rumieniła, Uzumaki wzruszał ramionami.
— Panują nad czymś, co jest niemal… niewyobrażalne. Trudno nam jest pojąć, że zwykły człowiek jednym pstryknięciem palca może zmienić naszą rzeczywistość — wskazał ręką na tablicę.
Kaori zagryzła dolną wargę, gdy skrzyżowała spojrzenie z szarymi oczyma Yakiimo. Mała, blondwłosa dziewczynka zerkała na nich ostrym wzrokiem, uśmiechając się niemal kpiąco. Ubrana w czarny kombinezon, z długim nożem w ręku, zdawała się gotowa do ataku.
— Yakiimo była inokinetykiem. Władała rzeczywistością. Wedle własnego widzi mi się tworzyła nowe obiekty, sprawiała, że coś znikało, coś się pojawiało, niczym skomplikowana iluzja.
— Zaginała przestrzeń. — Kiba zwrócił na siebie uwagę.
— Trafna uwaga — rzucił Danzou.
— Jak daleko mogła się posunąć? — kontynuował, ignorując szturchanie Mayako.
Niewyobrażalnie. Przenoszenie ludzi czy przedmiotów do miejsc, o których nie mają pojęcia, nie stanowiło dla niej problemu. Sprawianie, że tam, gdzie stał wielki biurowiec, pojawiał się kot, było na porządku dziennym. — Zaśmiał się ochryple. — Przeciwnicy zwykle szybko panikują, szczególnie w tak ekstremalnych przypadkach. Czemu pan pyta, panie Inuzuka?
— Lepiej wiedzieć, co nas czeka po drugiej stronie barykady. — Skrzyżował ramiona na piersi, ani na chwilę nie tracąc powagi.
Kaori — podobnie jak reszta — czuła, że ta odpowiedź miała na celu zwykłe zbycie ministra. Kiba rzadko mówił coś wprost, zwłaszcza osobom, którym nie ufał. Chował w sobie tak wielką urazę, iż przełamanie zbudowanych murów, nie było możliwe. Doskonale pamiętał swoją siostrę; nigdy nie tworzyła niczego nowego. Była niezwykle pogodną, temperamentą kobietą, która ceniła jego życie ponad swoje własne. Wciąż ją kochał, dlatego mając okazję, poznawał Yakiimo taką, jaka była, zanim do niego trafiła.
— Nie jestem w stanie powiedzieć, ilu Bogów ma w swoich szeregach Yahiko. Poza nim samym, wiemy o Gaarze oraz Yugito, a nawet tak niewielka liczba przysporzyła nam nie lada kłopotów. — Podrapał się po karku, krzywiąc.
Wtedy Kaori zauważyła liczne zmarszczki na jego twarzy, sine cienie pod oczami, trzęsące się dłonie. To nie była wojna. Danzou nie zaangażował wszystkich japońskich sił w walkę, ale domysły, ciągłe wymyślanie strategii i napływające informacje o porażkach kolejnych oddziałów, musiały odcisnąć na nim swoje piętno. Nawet jeśli był twardym, nie posiadającym skrupułów ani sumienia facetem, pewnie zdawał sobie sprawę, co stanie się, kiedy ręce Yahiko wreszcie go dopadną.


<<>>


Kiba nie spodziewał się, że zachowując stuprocentowy spokój, będzie stał obok kapitana i patrzył, jak ten powoli tli papierosa. Zamiast próbować go sprowokować, podziwiał mozolnie opadające płatki śniegu, wydmuchiwał parę z ust albo kołysał się na piętach. Mimo to, niezręczna cisza niesamowicie mu ciążyła.
Uważał Uzumakiego za dobrego człowieka, który należał do tych, co nie skarżą się zbytnio na swoje życie, jakkolwiek podłe by ono nie było. Poznał go kilka miesięcy temu, jako pomocnika Wywiadu. Wtedy Naruto zdawał się być gwarancją, że cokolwiek się stanie, on i jego ludzie jakoś sobie poradzą, uratują wszystkich, przywrócą porządek. Kariera kapitana — najlepszego żołnierza w kraju — niezmiernie mu przeszkadzała, niekiedy doprowadzała do szaleństwa, jednak nigdy nie ośmielił się zrezygnować. Tymczasem obecnie stał przed nim śmierdzący nikotyną, milczący, zagubiony chłopak.
Z jednej strony, po powrocie z Egiptu, otwarcie przyznał, iż zamierza wspierać dążenia Danzou do pokoju, nawet jeśli oznaczają one balansowanie na granicy wojny. Sumiennie wypełniał swoje obowiązki, uczył rekrutów walki wręcz, składał solidne raporty, nocami patrolując ulice Tokio. Na dodatek spędzał mnóstwo wolnego czasu z Hinatą, przekonując się do jej delikatności i  inteligencji. Kiba nie mógł — tak jak Mayako — zabronić mu wyboru stanowiska w tej trudnej sytuacji, ale z drugiej strony, coraz częściej dostrzegał w Uzumakim nie kapitana, lecz początkującego żołnierza, który nie wie po czyjej stronie walczyć.
— Jaki on jest? — zapytał w końcu.
Naruto wyrzucił niedopałek na ziemię, przydeptał go butem, po czym odchrząknął. Z pewną dozą niezrozumienia popatrzył na Inuzukę, czując, jak pod naporem spojrzenia towarzysza, przechodzą go nieprzyjemne dreszcze. Rozejrzał się dookoła, po czym odchylił głowę do tyłu, przyglądając się pokrytemu szarymi chmurami niebu.
— Podobny do niej — powiedział w zamyśleniu, samemu będąc nieco zaskoczonym swoimi słowami.
Inami mieli te same, pełne zimna i niepewności oczy, które czasami budziły go w nocy; zawsze wtedy zastanawiał się do kogo należały. Aczkolwiek dostrzegał w nich coś więcej. Od dawna nieuzewnętrznione emocje, mnóstwo bólu, żalu spowodowanego samotnością, odrzuceniem. Zaciętość, hardość, wiarę we własne możliwości. Poza tym, żadne z nich nie bało się zaryzykować swoim życiem w obronie bliskiej osoby.
— Tam w jaskini widziałem strach. Jego strach. — Przeczesał wilgotne od śniegu włosy, wpatrując się w drzwi prowadzące na tyły budynku. — Hinata wycelowała do Yakiimo. Przysięgam, że był gotów stanąć między nimi.
— Czy ona…? — Kibie nie potrafiło to przejść przez gardło.
Nie bardzo wiedział, o co właściwie chciał zapytać. On i Naruto znajdowali się w tym samym, martwym punkcie, z tą różnicą, że Uzumaki zadręczał się wieloma takimi pytaniami. Do tej pory kapitan nie mógł w pełni uwierzyć w nadnaturalne zdolności Bogów, podczas gdy Kiba zdawał się przyjmować do wiadomości fakt o wyjątkowości Yakiimo i jej rodziny.
— Nie żyje? Prawdopodobnie — szepnął w odpowiedzi.
Przygryzł dolną wargę, zerkając w bok na zielone kontenery pełne śmieci. Gdzieś pomiędzy nimi z piskiem mignął gigantyczny szczur, na którego widok nawet on sam nieco się wzdrygnął. Kiba powiódł za jego wzrokiem i zaśmiał się krótko.
Naruto zastanawiał się, czy powinien mu powiedzieć o czymś, co wiedzieli wspólnie z Hinatą. Po powrocie namówił ją, by nikomu nie zdradzali, że jakaś kobieta leczyła Yakiimo. Wywołałoby to falę kolejnych beznadziejnych śledztw oraz domysłów. Jego przyjaciele z pewnością próbowaliby odszukać Inami — dziewczynę, która została wciągnięta do zupełnie nowego, wrogiego im świata. Poza tym, miał jeszcze jedną tajemnicę. Nikomu nie zwierzył się, że słyszał, jak Yakiimo odzyskuje przytomność. Do tej pory wmawiał sobie, iż zwyczajnie mu się przesłyszało; wokół panował niesamowity hałas, wszyscy próbowali sprawdzić, czy nic mu nie jest, aczkolwiek od kilku dni przestał być tego taki pewien.
— Słuchaj, Kiba…
— Rany, ale piździ. — Madara pojawił się w drzwiach, na wstępie prezentując swoją ponurą minę.
Nienawidził zimna, deszczu i śniegu. Ubrany w ciepłą, puchową kurtkę, garbił się, klnąc przy każdym kroku, aż dotarł do nich, po czym zabrał Uzumakiemu jednego papierosa z prawie pustej paczki. Na widok litościwego spojrzenia kapitana, mruknął tylko:
— Cudzesy.
Kiba prychnął pod nosem, podczas gdy Naruto dalej spokojnie milczał, przypatrując się kłębom szarego dymu.
— Ile to jeszcze potrwa? — Madara kiwnął podbródkiem za siebie, wskazując na budynek należący do ministra. — Sukinkot trzyma nas tak od rana, brakuje dobrej kawy, a matka suszy mi głowę, czy przyjadę na święta — żachnął się.
— No tak, zostało dwa tygodnie. — Inuzuka smętnie pokiwał głową. — Z resztą, dla mnie bez różnicy.
Zarówno Madara, jak i Naruto, rozumieli trudne położenie chłopaka w tym czasie. Od razu było widać, że Kiba nigdzie się nie wybiera. Ten wyjątkowy wieczór spędzi samotnie na kanapie, oglądając jakieś świąteczne, pełne miłości i rodzinnych kłótni filmy. Plotka o jego o konflikcie z Haną rozeszła się dość szybko. On sam utrzymywał, że ta kobieta stała się zbyt wyrafinowana i wymagająca, szczególnie dla kogoś, kto wychowywał się w patologicznych środowiskach.
CB radio zabrzęczało przy pasku wojskowych spodni kapitana. Odpiął je, nacisnął czerwony guzik i przyłożył blisko ust.
— Kapitanie, na piątej alei są jakieś zamieszki. Brakuje nam ludzi, żeby ich tam posłać.
— Jak to brakuje? — Naruto wymienił zaniepokojone spojrzenie z Madarą.
— Minister wysłał część naszych na południe. — Głos wydawał się nieco zbyt spanikowany.
Naruto w skupieniu ściągnął brwi, zastanawiając się, dlaczego o niczym nie wiedział. Decydował o losie swoich ludzi, przydzielając im określone misje; ich życie w pewien sposób leżało w jego rękach. Tymczasem Danzou zaznaczał swoją władzę nawet w kapitańskich oddziałach, które nie były zaangażowane w konflikt, jedynie pomagały i chroniły obywateli.
— Dobra, załatwię to — warknął, po czym rozłączył się. — Potrzebna mi pomoc — zwrócił się do Uchihy, na co ten przewrócił oczami.
— Jesteś pewny, że chcesz się mu postawić? — Madara uniósł brew i pozbył się resztki papierosa.
— Czemu pytasz? — Szybkim krokiem zaczął zmierzać do środka.
— Bo zrobiłeś się chłopcem na posyłki — odburknął.
Fala gorąca uderzyła w nich, sprawiając, że każdy po kolei zdejmował z siebie wierzchnie warstwy ubrania. Mijali pracowników biurowych, ochroniarzy, wyglądających na tępych osiłków, kilku mężczyzn w czarnych mundurach, których nie rozpoznali.
— Najpierw — zaczął, wchodząc do przydzielonego mu pomieszczenia — udamy się do piątej alei, potem pojedziemy na południe i tam rozmówię się ze swoimi ludźmi.
Sięgnął po czarną skórę, wiszącą na oparciu. Tarcza stała oparta o ścianę, wciąż trochę porysowana; ostatnio Danzou zaproponował, by wymienić ją na zupełnie nową, bardziej odporną, ale Naruto nie umiał pozbyć się starej. Wiązało się z nią tyle wspomnień, że nie wyrzuciłby jej nawet, gdyby całkiem popękała. Madara spokojnie stał na środku, podczas gdy Kiba nerwowo zerkał na korytarz. Członkom Legionu nie wolno było opuszczać tego miejsca bez zgody lub wyraźnego polecenia Shimury. Wszyscy zobowiązali się do podpisania niekorzystnego dla nich kontraktu, obejmującego okres konfliktu z Bogami. Równie dobrze mogli przestać pracować dla ministra dopiero za kilkanaście lat, co było dość ponurą wizją przyszłości.
Poprawił kołnierz kurtki, wsunął tarczę na przedramię i hardo popatrzył na niezupełnie przekonanego Madarę. Ten człowiek od lat pozostawał cynikiem; czasami Naruto musiał tygodniami go do czegoś namawiać, aczkolwiek wiedział, że zawsze może na nim polegać. Kiba natomiast, mieszkając dotąd z Yakiimo, złapał od niej nawyk pakowania się w kłopoty.
— Udajemy, że się nie wymykamy, czy robimy rozpierdol? — Uchiha wyszczerzył się na wzmiankę o tym drugim.
Od dawna chodziło mu po głowie porządne dokopanie ludziom ministra w zamian za wszystkie nadgodziny, które umieszczali mu w grafiku. Rozwalenie jednego ze skrzydeł budynku albo chociażby ściany, było wyjątkowo miłą perspektywą odreagowania. Z drugiej strony, konsekwencje, które później by ich spotkały, przyprawiły go o ciarki. Shimura z pewnością uznałby ich za zdrajców sprzymierzonych z Bogami i posłał prosto do więzienia albo na stryczek.
— Po prostu wyjdziemy. — Naruto poklepał go po ramieniu i udał się na wąski, wyłożony granatowym dywanem korytarz.
Pozostali mężczyźni szli z nim ramię w ramię, rzucając na około pełne powagi spojrzenia, które skutecznie odstraszały ciekawskich urzędników. Ci natychmiast zerkali w monitory komputerów, byle uciec przed groźnym wzrokiem Madary oraz tym wyzywającym, który należał do Inuzuki.
Kiedy znaleźli się w holu dwaj policjanci zastąpili im drogę. Recepcjonistka szybko przyłożyła do ucha słuchawkę telefonu, zerkając na nich z przestrachem. Pewnie wzywała posiłki, spodziewając się jakiejś bijatyki.
— Postanowiliśmy wyskoczyć z kolegami na dobrą kawę. — Naruto posłał im najbardziej uprzejmy uśmiech w swoim życiu, chociaż nie musiał.
Mieli przewagę liczebną, poza tym każdy z nich potrafił zrobić swoje. Od wypadku Madara codziennie chodził na siłownie, kapitan niemal musiał odciągać go od worka treningowego, do którego przykleił zdjęcie Gaary. Natomiast Kiba trenował walkę bronią białą, po tym, jak w spadku po Hidanie, otrzymał jego gigantyczną kolekcję.
— Tarcza chyba nie jest ci potrzebna — mruknął pierwszy od lewej.
— To dla bezpieczeństwa. — Uzumaki wzruszył ramionami.
— O tej porze roku fanki potrafią być naprawdę agresywne — dodał Madara, wychylając się zza ramienia skonsternowanego towarzysza.
Funkcjonariusze popatrzyli na siebie, nie bardzo wiedząc, co mają odpowiedzieć.
— Panowie — zaczął Madara, popychając Naruto w bok — nie utrudniajmy sobie pracy. Ślęczymy tu od rana, zażyjemy świeżego powietrza, trochę kofeiny i wrócimy. Słowo policjanta. — Położył sobie rękę na piersi.
Kiba stłumił parsknięcie, zdając sobie sprawę, że Madara był genialnym kłamcą. Gdyby nie liczne uhonorowania i odznaka, z pewnością bliżej byłoby mu do zwykłego oszusta. Często grywał w pokera w jakiś melinach, raz nawet wziął udział w wyścigu, a kiedy wszystkich złapali, wmówił szefowi, że chciał prześwietlić grupę handlarzy nielegalnych aut.
— Minister urwie nam głowy. — Jęknął jeden, drapiąc się po głowie.
— Minister się nie dowie — szepnął Uchiha, puszczając im oczko.
Gdy nie odpowiedzieli, minął ich i szybko wyszedł przez obrotowe drzwi, ciągnąc za sobą nieco rozbawionych chłopaków. Cała trójka wsiadła do sportowego samochodu Madary, na jego polecenie uważając, by niczego nie pobrudzić. To cacko całkowicie wyczyściło konto Uchihy.
— Zamierzasz pogadać z protestującymi? — Kiba zawiesił ramiona na obu oparciach, przyglądając się tablicy rejestracyjnej pojazdu przed nimi.
Od razu stali się częścią gigantycznego korka, co wywołało zniecierpliwienie u Madary. Kilkakrotnie zatrąbił albo uderzył dłońmi w kierownicę. Nic dziwnego, skoro w każdej chwili ktoś — na przykład podejrzliwa recepcjonistka — mógł donieść o ich tymczasowym zniknięciu. Danzou nie należał do ludzi ustępliwych, nie zrozumiałby powinności kapitana wobec wściekających się mieszkańców Tokio.
— Spróbuję. — Naruto potarł zmęczone skronie, opierając policzek o miękką tapicerkę.
Telefon zabrzęczał mu w kieszeni. Hinata w ciągu zaledwie kilku minut zdążyła zasypać go falą pretensjonalnych esemesów, a teraz dobijała się do niego. W końcu unikał jej od rana. Westchnął pod nosem, co Madara skwitował krótkim śmiechem.
— Chciałeś związku, to się męcz — dorzucił.
Naruto dostrzegł spojrzenie Kiby, które nagle stało się niesamowicie intensywne, jakby wywierał na nim dziwnego rodzaju presję. Być może długie przebywanie w towarzystwie Mayako sprawiło, że chłopak tak niechętnie reagował na wzmianki o Hyuudze lub miał swoje własne pobudki, o których kapitan wolał na razie nie wiedzieć.
Odrzucił połączenie i wrzucił telefon do kieszeni skóry, na chwilę zapominając o całym świecie. Szybka jazda niesamowicie go relaksowała, toteż przymknął powieki, rozkoszując się odrobiną spokoju. Podejrzewał, że właśnie robił kompletną głupotę; musiał powiedzieć tym ludziom coś pokrzepiającego, chociaż ostatnimi czasy zwalały mu się na głowę tylko przykre wieści. Zniszczona dzielnica Osaki, zamach w Kobe, morderstwa w Yokohamie.
Yahiko wykazywał się okropną cierpliwością, powoli dobierając się do stolicy. Sprawdzał, ile potrafią żołnierze Shimury, przekonując się, iż na razie ponoszą oni klęski na każdym polu, mimo, że Bogów było znacznie mniej, a informacje o nich zapełniały połowę archiwum. Do tego wszystkiego dochodziła jedna, wielka niewiadoma — Yakiimo. Z nikim nie mógł podzielić się swoją wiedzą na temat stanu dziewczyny, właściwie nie chciał tego zrobić. Stało się to jego prywatną tajemnicą i zarazem zagadką do rozwikłania. Hinata wielokrotnie po cichu zarzucała mu zbyt duże zainteresowanie tą sprawą oraz samą Inami, ale zbywał ją szybkimi całusami w czoło, dobrym słowem, czasem wzruszeniem ramionami. Nie potrafił odpuścić sobie tak trudnej sprawy. Nawet jeśli próbował, blizny na nadgarstkach Kiby, ostre komentarze Sasuke, milczenie Mayako czy wymowne spojrzenia Kaori, przypominały mu o postawionym sobie zadaniu. Nie chciał do końca życia być postrzeganym przez nich, jako zdrajca. Faktycznie, niektórzy rozmawiali z nim normalnie, ale tylko w pracy. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz wyskoczył z Madarą na piwo albo ograł Sasuke w bilarda. Maya także przestała go odwiedzać.
— Jeśli nie posłuchają? — Madara mocniej nacisnął pedał gazu, wymijając dwa samochody na raz.
— Nie wiem, co wtedy. — Ukradkiem zerknął na tarczę.
Kiba odchylił się do tyłu, rozkładając na tylnym siedzeniu. Wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie.
— Moja siostra mawiała, że czasem porządne manto jest lepsze niż dyplomacja. Dlatego marnie skończyła — powiedział ponuro.
— Jak my wszyscy — szepnął Naruto.


<<>>


Wszędzie wokół leżały martwe, zakrwawione ciała. Niedobitki oddziału stłoczyły się przed sporym wzniesieniem, na którym stała trójka odzianych w czarne płaszcze osób — dwaj mężczyźni i kobieta. Każde z nich ubrudzone posoką, kurzem i błotem, z zacięciem na twarzach oraz chorą satysfakcją w oczach.
Patrzyła na to wszystko z pewnej odległości, powoli przemierzając niedawne pole bitwy. Obcasy długich butów zalegały jej w błocie. Ubrana w tunikę, której tył sięgał do kostek oraz ciemne spodnie, trzęsła się z zimna, czując, jak na jej nagie ramiona opadają pojedyncze płatki śniegu. Swoją twarz ukrywała pod szerokim, ocieplanym kapturem, chociaż i tak żaden z pokonanych nie odważył się odwrócić.
Nad ich głowami kołowały wrzeszczące kruki, w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach siarki i gnijącej ziemi. Skrzyżowała ramiona na piersi, po czym zgarbiona minęła tłum zdezorientowanych, nieco przerażonych żołnierzy. Nie dziwiła im się; cała akcja trwała może około dwadzieścia minut. Rozgromili trzy czwarte ich sił, resztę pozostawiając przy życiu nie z litości, lecz ze zwykłej fanaberii. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Działo się tak za każdym razem, gdy Yahiko powierzał dowództwo Kakashiemu.
Od pewnego czasu Hatake pałał tak wielką nienawiścią do ludzi Danzou, że Yakiimo bała się podjąć z nim jakąkolwiek rozmowę o przeszłości. Ani razu nie wspomniała o Mayako, Kibie czy jego dawnych towarzyszach, dostrzegając, jak bardzo zżył się z obecnymi kombatantami. Co dziwnego, miała z nim naprawdę dobry kontakt. Najczęściej zabierał ją ze sobą na przydzielone mu misje, doceniając jej umiejętności. Lubiła słuchać jego żartobliwych opowieści o nieudolności przeciwników. Naczelny prokurator z Tokio, którego poznała, stał się zupełnie innym człowiekiem.
Wdrapała się na wzniesienie, stając krok za nim. Kiwnęła głową do Yugito i Deidary, którzy wydawali się zaskoczeni jej obecnością. Inami nie lubiła przychodzić na egzekucje; zawsze wycofywała się chwilę przed końcem, dając reszcie pole do popisu. Jednak całkiem niedawno Yahiko wytknął jej zwykłe tchórzostwo, toteż wolała zostać, przysłuchując się mowie Kakashiego.
— Kto wami dowodzi? — zapytał głośno.
Wszystkie pary oczu zwróciły się ku nim. Yakiimo mocno zacisnęła pięści, starając się nie odwracać wzroku. Przecież nie mogli być aż tak naiwni, by wierzyć w dobre serce Hatake.
— Generał Mamoru.
Z szeregu wyszedł wysoki mężczyzna w średnim wieku. Trzymał się za krwawiące ramię, jego twarz pokrywały liczne blizny. Pozostali patrzyli na niego z podziwem; Yakiimo także wydawał się odważny, skoro bez wahania stanął twarzą w twarz z Bogami.
— Ty to Hatake Kakashi, członek Bogów. — Splunął na bok.
Yugito wydała z siebie coś na wzór ostrzegawczego warknięcia, które generał skwitował ostentacyjnym prychnięciem.
— A ty, dziecko — zwrócił się do Yakiimo, mierząc z nią spojrzeniem — Inami.
Niemal z obrzydzeniem wypowiedział to nazwisko, jakby oznaczało najbardziej plugawą rzecz na świecie. Czasami właśnie się tak czuła. Bycie Bogiem niosło za sobą skazę, niewyobrażalny ból, obowiązek i odpowiedzialność.
Dumnie uniosła podbródek, stawiając dwa kroki do przodu. Nie mogła wyjść z roli; zepsucie ich planu oznaczałoby, że przegrają. Nie pozostawiali żadnych świadków, nie brali jeńców. Poza tym, odkąd się obudziła, brat tłumaczył jej, co znaczy bycie Boginią. Musiała być poważna, godna swojej funkcji, nieugięta. Musiała umieć rządzić, dokonywać słusznych wyborów. Musiała być kobietą z rodziny Inami, nie byle kryminalistką. A jednak coś kazało jej działać w zupełnie inny sposób.
— Wiem, co powiedział wam Danzou. Przybyliśmy tu, by zniszczyć wasze miasta i zabijać bliskich, prawda? Jednak nie taki jest powód naszego pojawienia się. Shimura wypowiedział nam wojnę, mordował tych, których kochaliśmy, a nawet — zerknęła na Hatake — wymazywał nam pamięć. Daję wam możliwość, odejdźcie od niego i poprzyjcie Bogów…
— Inaczej nas zabijecie? — Przerwał jej Mamoru, wierzchem dłoni ocierając usta. — Przeżyłem takich, jak wy. Fanatyków, bojowników o lepsze jutro, mściwych sukinsynów. Żaden z moich ludzi ci się nie pokłoni, dziewczyno.
— Martwi z pewnością tego nie zrobią — szepnęła, chociaż wiedziała, że doskonale ją słyszeli. — Macie wolną wolę. Wasz generał nie odpowiada za wasze życie.
— Co ty wyprawiasz? — syknął Kakashi.
— Jestem Boginią — odparła. — Klęknijcie, oddajcie hołd Bogom, a przysięgam, że każde z was będzie wiodło spokojne życie pod naszą ochroną.
Patrzyli na siebie, a potem kolejno zginali przed nią jedno kolano, chyląc swoje głowy. Yakiimo wystąpiła jeszcze kilka kroków do przodu, obserwując nowych sprzymierzeńców. Wiedziała, jak Yahiko zareaguje na wieść o zwerbowaniu ludzi ministra, aczkolwiek od jakiegoś czasu nie podobała jej się gra, którą prowadził. Zbyt wielu ludzi zabijali, by zyskać jakichkolwiek sprzymierzeńców. Wciąż docierały do nich pogłoski o protestach zastraszonych obywateli. Jeśli chcieli kiedykolwiek wygrać, musieli stać się odwrotnością okrutnego Shimury. Właśnie dlatego dziś nie uciekła; by pokazać nowe możliwości i swoją wielkość — została.
Oprócz generała stał jeszcze jeden mężczyzna. Był młodym wojskowym o bladej cerze i kruczoczarnych włosach. Wyglądał na zdenerwowanego, jednocześnie nie spuścił wzroku, kiedy powoli podeszła do niego. Dzieliła ich odległość zaledwie pięciu kroków. Yakiimo nie czuła jakiegokolwiek zagrożenia, nawet ze strony generała. Ubezpieczana przez Kakashiego oraz resztę, mogła pozwolić sobie na takie zachowanie.
— Jak ci na imię? — powiedziała do chłopaka, siląc się na przyjazny uśmiech.
— Sai. Jestem przedstawicielem oddziału kapitana Uzumakiego.
Na wzmiankę o jej dawnym towarzyszu, wzdrygnęła się zaskoczona. Nie spodziewała się, że Naruto będzie wspierał Danzou w jego wojskowych działaniach. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, dopóki Kakashi nie położył jej dłoni na ramieniu. Milczał, dając jej wolną rękę. Była mu wdzięczna, że akceptuje to dość nierozważne zachowanie.
Nim jednak cokolwiek powiedziała, stojący przed nią chłopak, spuścił głowę, okazując szacunek, którego z początku się nie spodziewała. Tymczasem Hatake złapał generała za ramię i przyciągnął bliżej wzniesienia, stawiając przed obliczem reszty Bogów. Jego życie należało tylko do nich, o czym doskonale wiedział.
— Otaczała mnie banda tchórzy! — wrzasnął, gdy Hatake zmusił go do uklęknięcia.
Poczekał, aż Yakiimo ponownie znalazła się obok uśmiechniętej Yugito.
— Ja, Yakiimo z rodziny Inami, członkini Drugiego Oddziału Wywiadu oraz pełnoprawna Bogini… Skazuję cię na śmierć. — Zmrużyła oczy, spokojnie wypowiadając każde słowo.
Deidara rzucił pod nogi generała małą, białą kulkę w kształcie pająka. Yakiimo w myślach policzyła do trzech, a wtedy ów przedmiot wybuch, rozrywając ciało Mamoru na kawałki. Krew trysnęła, wywołując falę przerażonych szmerów. Deidara od zawsze tworzył takowe niebezpieczne zabawki, które wzbudzały zachwyt i strach u wrogów.
Inami musiała na chwilę przymknąć powieki, aby uspokoić kołaczące serce i nierówny oddech. Minęło sporo czasu, odkąd widziała coś takiego. Może dlatego nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią wszystkich żołnierzy. Wolała przeciągnąć ich na swoją stronę, nawet jeśli decyzja, którą podjęli, była wywołała chęcią przeżycia.
— Wiesz, że mu się to nie spodoba. — Hatake opiekuńczo otoczył ją ramieniem.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego ruszyła przed siebie, a żołnierze ustępowali jej drogi albo szli tuż za nią, jakby stała się ich nowym liderem. Właśnie tak się czuła; ocaliła życie kilkunastu ludziom, ryzykując poważnym starciem z bratem — najsilniejszym Bogiem. Co więcej, zamierzała honorowo oddać kapitanowi jego ludzi.


<<>>


— Kurwa. — Madara przycupnął nad krwawą masą. — To chyba generał.
Kiba stał kawałek dalej, robiąc dosłownie wszystko, byle nie patrzeć na trupy ani — jak w przypadku Uchihy — grzebać w nich. Naruto chodził między zwłokami, przyglądając się ich twarzom. Niektóre były tak zmasakrowane, że nawet tak doświadczonemu żołnierzowi zbierało się na wymioty.
— Brakuje kilku moich ludzi — oznajmił, podchodząc do reszty.
Zaraz po tym, jak wygłosił płomienną mowę do wrzeszczących, rozsierdzonych obywateli, nieco ich uspokajając, pojechali na południe, gdzie zastali kompletną pustkę. Nikt ich nie przywitał, nie sprawdził dokumentów. Dopiero kilkadziesiąt metrów dalej zastali mnóstwo martwych ciał i ślady świeżej bitwy. Bogowie nie znali litości dla nikogo.
— Może nic z nich nie zostało — podpowiedział Madara, trzymając zakrwawioną, generalską odznakę, jako swój łup. — Myślicie, że mogę zatrzymać?
Naruto posłał mu groźne spojrzenie, pod którego wpływem policjant przestał się szeroko uśmiechać. Chwilę potem za ich plecami dobiegło jakieś rzężenie. Odwrócili się zaniepokojeni; kapitan spodziewał się ataku w każdej chwili, podobnie, jak Kiba. Nie wierzyli, iż Bogowie mogli zostawić po sobie tyle śladów.
Dopiero po chwili Naruto zauważył, jak spośród ciał wychyliła się ludzka ręka i dwukrotnie zacisnęła w pięść. Pognał tam, zaraz potem przyklękając przy na wpół przytomnym mężczyźnie. Jego ciemne, zielone oczy zaiskrzyły się na widok twarzy kogoś znajomego, ale krew nie przestawała lecieć z kącika ust. Złapał Naruto za rękę, mocno zaciskając na niej zimne palce. Uzumaki podtrzymał mu głowę, dostrzegając obrzydliwą ranę na środku brzucha.
— Już dobrze, Kenny — zapewnił.
— Ona… — wychrypiał. — Klękali.
Naruto popatrzył na niego z niezrozumieniem. Madara przykucnął i docisnął rękę do obficie krwawiącej rany żołnierza, podczas gdy Kiba stał zszokowany. Pierwszy raz oglądał taką scenę, powoli zdając sobie sprawę, jak ciężki zawód wybrał sobie Uzumaki.
— Ona. — Powtórzył Kenny i ostatkiem sił wskazał palcem na Kibę.
Ten gwałtownie oprzytomniał. Żołnierz zakrztusił się krwią, po czym odchylił głowę do tyłu, a jego oczy zaszły nienaturalną mgłą, jakby ich kolor delikatnie zbladł. Naruto ułożył go wśród innych ciał i z ciężkim westchnieniem wstał. Madara nie spuszczał wzroku z Kiby.
— O co mu chodziło? — zapytał w końcu, licząc na jakąkolwiek podpowiedź ze strony kapitana.
— Nie wiem. — Uzumaki wzruszył ramionami, chociaż coś niesamowicie go gryzło.
Jedyną kobietą, jakkolwiek powiązaną z Kibą i mogącą przebywać w tak nieciekawym miejscu, była Yakiimo, ale ona została w Egipcie. Widział jej martwe ciało, walącą się jaskinię. Widział też leczącą ją dziewczynę o różowych włosach. Syknął pod nosem, zaciskając dłonie w pięści. Stracił całkiem sporą część swoich ludzi, oglądał śmierć bliskiego współpracownika, a w dodatku Inami nie dawała mu spokoju.
— Przeklęci Bogowie — warknął.
Nim się obejrzał nad ich głowami zaszumiało śmigło helikoptera. Drzwi maszyny otworzyły się, ukazując poważnie wyglądającego Nejiego. Nie było sensu udawać, iż znaleźli się tutaj przez przypadek. Naruto poprawił tarczę na przedramieniu, marszcząc brwi.
Tak sobie myślę, że Bogowie wcale nie są najgorsi — zaśmiał się Madara, patrząc prosto w pełne złości, jasne oczy rodu Hyuuga.

Yakiimo: O, Boże, muszę wam powiedzieć, że chyba naprawdę wciągnie mnie ta historia. Jeszcze nigdy w życiu tak lekko nie pisało mi się rozdziału; robiłam to powoli, bez żadnej presji, totalny luz. xD Postanowiłam, iż nie będę umieszczać kolosanie długich rozdziałów, czternaście stron to będzie maks, ponieważ nie ma sensu zasypywać was gromem akcji i informacji. Chcę stworzyć minimalne napięcie. xDDD Postanowiłam też, że tytuły rozdziałów będą w języku angielskim. :D Czemu? Bo miałam pomysł na pierwszy i chcę to kontynuować, żeby nie zrobił się bajzel.
Ogólnie strasznie śmiechłam z mojego Madary. Czuję, że zrobię z niego totalnego, cynicznego i prześmiewczego debila. Tak, kocham go. <3 Gdyby Yakiimo miała bliźniaczkę, zeswatałabym ich, ale trojaczki, to już za dużo, jak na jedno opowiadanie.
Czy wy też tak cholernie czujecie nadciągającą zimę i święta? Ja jaram się choinkami, gigantyczną kokardką, którą codziennie mijam w drodze do szkoły oraz lampkami na gzymsach. Sama zakupiłam dwie pary światełek i rozwiesiłam sobie w pokoju, tworząc romantyczno — świąteczny klimat. Nie mniej jednak, chyba podświadomie tęsknie za latem, bo ostatnio codziennie pożeram miętowe lody. xD
Co z partówką o Kaori i jej świnią (nadal śmieszy, pozdrawiam Mayako xD)? Mam napisaną chyba stronę. Podejrzewam, że zrobię z tego zwięzłą miniaturkę, zanim w Legionie wkroczę na tematy związane z tą dwójką. Przynajmniej mam takie plany, ale pod wpływem szkoły, próbnej matury i lektur — często padają zupełnie niezrealizowane. Musicie mi czasami wybaczać. xD
Do następnego!

2 komentarze:

  1. Ja już nic nie wiem i nie rozumiem. Wracam do czytania "Legionu" od początku. Jak poskładam fakty i uporządkuje myśli, to tu powróce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bym ci wytłumaczyła, ale nie chcę spoilerować. xDDD

      Usuń

CREATED BY
MAYAKO
CREDIT: ART