niedziela, 5 sierpnia 2018

IV. Between now or never

Thank you for reminding me
Of why I'm sick inside
Thank you for the venom, did
You think it would paralyze?
These scars I scratch, I tear
Are there under my skin
Where you've always been
Thank you for reminding me,
To sin with a grin
Shinedown — Sin with a grin


Dopiero teraz Naruto zdał sobie sprawę, jak daleka droga przed nimi, by zacząć stawiać Bogom realny opór. Dotarło to do niego, gdy po raz trzeci wylądował na plecach, powalony niespodziewanym kopnięciem nieznajomej kobiety. Na początku nie odczuwał jakiegokolwiek zagrożenia, może dlatego, że przez długi czas nie poruszała się. Kiedy zdecydował się pociągnąć za spust, żeby trochę ją osłabić, zniknęła, i w oka mgnieniu znalazła się tuż przed jego nosem. Swoim uderzeniem prawdopodobnie złamała mu któreś z żeber, bo paraliżujący ból nie pozwalał mu przyjąć pionowej postawy. Ledwo posługiwał się tarczą, co więcej, pozostawał zbyt wolny. Gdy wydawało mu się, iż lada chwila ją dopadnie, rozpływała się w powietrzu, a zaraz potem pojawiała za jego plecami, otwarcie z niego kpiąc.
Była wściekła. Dostrzegał to w jej zniecierpliwionych ruchach i tempie walki, jaki od początku narzuciła. Wyciskała z niego siódme poty, doprowadzając na skraj fizycznego wyczerpania. W głowie wciąż kombinował w jaki sposób można by szybko ją przyszpilić, związać i zabrać do Tokio, ale każdy plan od razu spalał na panewce. Nic więc dziwnego, że teraz z trudem gramolił się na nogi, ciężko zipiąc. Ona stała kilka metrów dalej, splatając dłonie z tyłu. Wyglądała, jakby czekała, aż wykona ruch albo przynajmniej ponownie zbierze się w sobie. Problem w tym, że chyba zatracił umiejętność lądowania na czterech łapach. Paliło go całe ciało.
— Dobrzy jesteście — mruknął pod nosem, przecierając usta wierzchem dłoni. Na skórze została mu smuga krwi. — Sukinsyny.
Dziewczyna bez słowa wyciągnęła przed siebie rękę, w której natychmiast pojawił się niewielkich rozmiarów nóż. W świetle księżyca srebro wydawało się jeszcze bardziej błyszczące i zimne. Uniósł brew, powstrzymując się przed zapytaniem, skąd brała te wszystkie bronie. Nie zauważył, żeby wyjmowała je ze schowanych pod peleryną pokrowców. Właściwie, w ogóle mało się poruszała. Przypominała mu oszczędną w ruchach tancerkę, która płynnie atakuje i z gracją wycofuje się, dając sobie oraz przeciwnikowi czas. Może powinien jej podziękować za te wszystkie przerwy w walce? Zdołał przynajmniej z godnością wstać.
— Ale nieźle was zaskoczyliśmy, co? — kontynuował.
Dlaczego się odzywał, znosząc milczenie przeciwniczki? Sam nie wiedział. Chciał za wszelką cenę zburzyć maskę spokoju, którą przybrała. Zimna krew jakoś nie za bardzo mu pasowała. Wolałby przyjąć na siebie całą jej furię. Z doświadczenia wiedział, że w gniewie popełnia się najwięcej błędów. Póki ona będzie spokojna, Naruto nie wiele zdziała. Z drugiej strony obawiał się momentu, gdy Bogini przestanie się z nim bawić. Przeczuwał do czego jest zdolna, skoro w tak krótkim czasie doprowadziła go na skraj wytrzymałości. J e g o. Najlepszego żołnierza w kraju, członka Legionu i osławionej rodziny Uzumakich.
— Wasz triumf jest wynikiem nieścisłości w informacjach.
Mówiła, jak nakręcona maszyna, czym znacznie działała mu na nerwy. Oczekiwał czegoś więcej. Wybuch niekontrolowanej nienawiści wydał mu się bardziej na miejscu. Złapał się za nieprzyjemnie pulsujący bok, palcami wyczuwając nierówność. Kość musiała się lekko przesunąć. Zaklął pod nosem. Nieznajoma nadal stała w tym samym miejscu, uważnie mu się przyglądając. Coś było z nią nie tak. Na pewno dostała rozkaz wyeliminowania każdego podwładnego Danzou, więc dlaczego starała się go poturbować i zniechęcić do dalszej walki? Przecież mogła błyskawicznie pozbawić go życia.
— Jakieś spięcia w zespole? — Zaśmiał się krótko.
Gwałtownie postawiła krok do przodu, pochyliła się, a wyciągniętą rękę, w której znajdowało się ostrze, skierowała do tyłu. Przypominała mu dzikie zwierzę gotowe w każdej chwili rzucić się na ofiarę.
Strzały rozległy się znienacka. Odruchowo przyklęknął, zasłaniając głowę tarczą. Bogini tylko przez sekundę wydawała się wytrącona z równowagi. Odzyskała rezon, ustawiła się bokiem do pędzących w jej stronę kul i sprawiła, że Uzumaki przez długi czas zbierał swoją szczękę z ziemi. Pociski zatrzymały się kilka centymetrów od niej, a do jego uszu doleciał dźwięk rozbijanego szkła. Gdyby chciał to jakoś opisać słowami, powiedziałby, że rzeczywistość po prostu pękła. Przed dziewczyną pojawiło się coś na kształt szkła; jakaś dziwna, skonstruowana z otaczającej ich materii tarcza. Potem wykonała jeszcze jeden ruch. Naruto dostrzegł jedynie błysk srebra. Trzymany przez nią nóż do połowy wbił się w jego tarczę, która delikatnie zawibrowała. Skrzywił się lekko. Teraz naprawdę będzie musiał ją wymienić. Końcówka ostrza znalazła się bardzo blisko jego oka. Nawet zaatakowana, Bogini nie traciła koncentracji.
— Trzymasz się?
Madara wbiegł na most i wycelował lufę w kierunku dziewczyny. Zmrużył przy tym oczy, a palec zapobiegawczo położył na spuście. Doskonale wiedział, że taka obrona nie zda się na zbyt wiele, ale jeśli przyjdzie im uciekać, lepsze to, niż nic.
— Daję radę — odparł.
— Ilu? — Kiwnął podbródkiem na Boginię.
— Tylko ona. Odesłała swoją koleżankę. — Ostrożnie wstał, lekko się zataczając.
— Aż tak nas lekceważą? — Uchiha sarknął rozjuszony.
Uchodził za jednego z najlepszych i najskuteczniejszych policjantów w Tokio. Naruto zdawał sobie sprawę, jakim człowiekiem był ten facet. Gdyby nie rodzina tudzież stawiane mu wymagania, pewnie skończyłby jako szef przestępczej szajki. Potrafił być brutalny, bezkompromisowy i obojętny na ludzką krzywdę. Nic dziwnego, że ignorancka postawa kobiety mocno nadepnęła na jego ego.
Kaori i Itachi zjawili się z kilkuminutowym opóźnieniem, ale za to byli w posiadaniu wojskowego samochodu. Uzumaki domyślił się, że salwa wymierzona we wroga została zaserwowana przez Mayako. Wciąż jednak miał nieodparte przeczucie, że wcale nie udało im się odwrócić jej uwagi. Skupiona na swoim zadaniu Bogini pozostawała nie do przejścia, nawet dla grupy zawodowców. Kapitan zaczął zastanawiać się, czy Danzou rzeczywiście postradał zmysły, podejmując rękawicę rzuconą przez Yahiko? Czy kiedykolwiek rozważył wszystkie za i przeciw, biorąc pod uwagę możliwości Bogów a jego żołnierzy? Stolica i krzesełko ministra pozostawały nienaruszone tylko dlatego, że Inami zwlekał z ostatecznym atakiem, coraz bardziej ich osaczając. Potwierdził to niedawny atak na sąsiednie miasto oraz oddział stacjonujący na południu.
Stworzona przez nią bariera zniknęła. Kule z brzękiem wylądowały na moście i przetoczyły się każda w inną stronę. Wydawało mu się, że dziewczyna westchnęła ciężko. Może powoli osiągała swoje limity? Przygryzł dolną wargę i ukradkiem spojrzał na wbity w jego tarczę noż. Nigdy do końca nie dowiedział się z czego została zrobiona, ale rzadko kiedy przeciwnikom udawało się przebić ten twardy kawałek metalu. Jej najwyraźniej nie sprawiło to zbytniej trudności. Przygryzł dolną wargę, ponownie wlepiając w nią spojrzenie. Może, jeśli będzie się na nią dostatecznie długo gapił, odkryje kim naprawdę jest.
Mayako przytruchtała do nich z wyrazem zaciętości na twarzy i iskrach w oczach. Wciąż pamiętała ucisk kajdanek na swoich nadgarstkach. Właśnie dlatego rzucała zakapturzonej postaci wyzywające spojrzenie licząc, że ta je zauważy.  
— Istnieje szansa na ustalenie tożsamości? — zapytała Kaori, przyciskając dłoń do piersi.
Pierwsze zetknięcie się z tak potężnym wrogiem wywarło na niej spore wrażenie. Faktycznie obyło się bez wybuchów, pościgów i — nie biorąc pod uwagę Tanaki — ofiar śmiertelnych, ale nadal jakaś dziwna siła kazała jej trzymać się z daleka. Nie potrafiłaby tak po prostu chwycić za broń i ruszyć na przeciwniczkę. To pierwszy raz, kiedy obcowała z Bogiem.
Nie, skarciła się w myślach, Yakiimo też nim była.
— Nie mogłem się do niej zbliżyć. — Naruto wyznał z trudem.
W jego karierze podobne sytuacje nie miały miejsca.
— Próbowałeś inaczej wyciągnąć informacje? — Fukao nie dawała za wygraną.
— Niby jak? — Zirytował się Naruto. — Miałem zapytać, czemu zamordowała prezesa?
Kaori otwierała buzię z zamiarem odparowania słów kapitana, ale przerwano jej. Dziewczyna stojąca naprzeciwko odchrząknęła ostentacyjnie, zwracając na siebie uwagę pozostałych. Madara wciąż nie spuszczał jej z oka, zaś Okanao zapobiegawczo trzymała swoją snajperkę w górze. Tylko Itachi zdawał się pokładać nadzieje w dyplomacji.
— Tanaka miał finansować ministra. Zabijając go, zamknęłam mu konto. — Rzeczowy ton, którym posłużyła się Bogini wprawił ich w stan konsternacji.
Tak po prostu wyjawiła im swoje pobudki. Uzumaki był ciekawy, czy gdyby nie zaatakował pierwszy, okazałaby mu serce i wyjaśniła część swojego planu? Jęknął, mocniej dociskając dłoń do pulsującego fragmentu skóry. Itachi pozwolił mu się na sobie oprzeć i kapitan z wahaniem przyjął tę propozycję. Nigdy nie chciał być dla kogoś ciężarem. Uchiha nie nadawał się do niańczenia go; powinien wraz z pozostałymi celować do nieznajomej.
— Śmierć jako najlepsze rozwiązanie, co? — prychnął Madara.
— Właśnie dlatego próbowaliście mnie zabić — mruknęła. — By rozwiązać swoje problemy.
Cofnęła się o dwa kroki, po czym w teatralny sposób zarzuciła połami peleryny, jeszcze mocniej zagłębiając się w otaczającym mroku. Nie próbowali jej zatrzymywać. W tamtym momencie wydawała się zbyt groźna, zdeterminowana i, przede wszystkim, dogłębnie przekonana o swoim zwycięstwie. To wystarczyło, by skutecznie ich zniechęcić.
Mayako głośno wypuściła powietrze z ust. Ukradkiem zerknęła na Naruto. Przez chwilę miała ochotę spytać, czy na pewno nie potrzebuje lekarza, ale żadne słowa nie przeszły przez jej gardło. Wciąż pozostawała w konflikcie z kapitanem. Wszelkie próby normalnej rozmowy kończyły się niepotrzebnymi kłótniami oraz wzajemnymi oskarżeniami. Sama nie bardzo wiedziała, o co tak naprawdę im chodziło. Pomiędzy nimi — dwójką starych przyjaciół — pojawiły się jakieś niewyjaśnione sprawy, których żadne z nich nie potrafiło odpowiednio ugryźć.
— Nie powinniśmy kogoś za nią wysłać? — zagadnęła Kaori.
— Nie potrzeba nam kolejnych trupów. — W głosie Madary dało się wyczuć rzadko spotykane u niego napięcie. — Sprawa jest zamknięta.
— Nie. — Zaprzeczył Uzumaki. Pomiędzy palcami obracał wyjęty z tarczy nóż, uważnie mu się przyglądając. — Stała się bardziej otwarta, niż myślisz.

<<>>

Suigetsu doszedł w swoim życiu do niewielu wniosków. Może dlatego, że tylko niekiedy zastanawiał się nad postępowaniem swoim albo otaczających go ludzi. Nauczył się nie patrzeć wstecz ani nie żałować swoich decyzji. Jednak czasami potrafił wyciągać lekcje. Na przykład teraz, niemal bez ruchu siedząc przy gigantycznym stole, z uwagą obserwował jak Yugito ląduje na plecach, łamiąc jedno z krzeseł. Kobieta jęknęła i złapała się za zabandażowane ramię, prawdopodobnie odczuwając skutek wcześniejszego zranienia. Mei stała po drugiej stronie pomieszczenia. Na twarzy miała wypisaną furię, a podarta sukienka lekko zsunęła się z ramienia, odsłaniając głęboki dekolt. Oddychała ciężko, uparcie wpatrując się w gramolącą się na nogi Nii.
Właśnie wtedy Hozuki zdał sobie sprawę, że nie ma na świecie nic bardziej niebezpiecznego i nieprzewidywalnego, jak rozwścieczona Bogini. Z tego powodu wolał nie interweniować. Znał umiejętności Yugito, ale Terumi od lat pozostawała dla niego zagadką. Nigdy nie była w pełni ukierunkowana. Na początku zdawało mu się, iż potrafi panować nad pogodą, ale zaraz potem rozsadzała ziemię lawą albo wprawiała wodę w ruch. Wydawała mu się tutaj najbardziej wszechstronną osobą, a przez to również najbardziej słabą.
Zawsze wiedział, że między Bogami panowała rywalizacja. Ci od żywiołów za wszelką cenę próbowali doścignąć kogoś pokroju Yahiko czy jego siostry. Spędzali noce w salach treningowych albo potajemnie wymykali się z twierdzy, żeby jeszcze jeden raz się sprawdzić. Wiedział to, bo sam tak robił. Jego jedynym celem w życiu było doścignięcie Inamich. Bliźniacze rodzeństwo wiodło prym pośród wszystkich dzieci. To ich Danzou zapraszał na kolacje, pozwalając wyrażać swoje opinie na dany temat. To Yahiko traktował jako swojego pupilka, doskonały eksperyment i skarb. Czasami nawet Yakii schodziła na dalszy plan, co z jakiegoś powodu potem uległo zmianie. Shimura dostrzegł jej potencjał i zaczął ją testować, wysyłając w coraz gorsze miejsca. Hozuki niejednokrotnie widział ją całą w siniakach, zadrapaniach czy krwi. Jej spojrzenie zawsze pozostawało zimne, ale odkąd Danzou uznał ją za jedyną godną, stało się niemal lodowate i cholernie nieobecne.
Suigetsu zamrugał, ponownie skupiając się tylko na walczących kobietach. Yugito skrzyżowała dłonie, z których po chwili wysunęły się ostrza. Za każdym razem, kiedy był tego świadkiem, miał ochotę zapytać ministra, czy nie naoglądał się za dużo filmów. Obecnie wolał zachować swoje komentarze dla siebie.
— Okłamałaś nas! — wrzasnęła Mei.
W pomieszczeniu zrobiło się dziwnie gorąco. Hozuki słyszał, że woda w rurach porusza się zdecydowanie za szybko, a mgła za oknem gwałtownie zgęstniała. Niebo przysłoniły ciemne chmury. Miał wrażenie, że zaczyna ciężko oddychać. Duszne powietrze zawsze wprawiało go w stan otępienia; najchętniej wyszedłby zaczerpnąć tchu i przy okazji napić się czegoś zimnego, ale wciąż pozostawał w tym samym miejscu. Ciekawość zdecydowanie wygrywała w starciu z instynktem przetrwania.
— Naraziłaś nasze życia! — Ponowiła Terumi.
— Dopiero to zrobię — syknęła Yugito.
Rzuciły się na siebie niemal w tym samym momencie, ale to Nii była szybsza. Poruszała się niczym kotka: szybko, sprawnie, z wrodzoną gracją. Mei natomiast starała się za nią nadążyć, blokując nadchodzące ciosy. Determinacja i złość nie załagodziły jednak bólu, gdy ostrza pocharatały jej biodro oraz obojczyk. Odskoczyła na odległość trzech kroków, mierząc się ze zwycięskim uśmieszkiem stojącej naprzeciw Bogini. Tak, Yugito nigdy się nie wahała, nie traciła też wiary we własne możliwości. Dlatego została prawą ręką Yahiko. Nikt inny nie potrafił zawierzyć mu wszystkich swoich nadziei. I uczuć.
— Jak mogłaś? — Wyczuł, że Mei jest zawiedziona i rozżalona.
Bądź co bądź, od lat grały w jednej drużynie. Przynajmniej do dziś.
— Musiałam — odparła Yugito. — Yahiko nie rozumie, jak wielkim zagrożeniem jest jego siostra.
Drgnął. Nie bardzo wiedział, o co naprawdę poszło, ale wiele zaczynało wskazywać, że Nii zwyczajnie chciała komuś zaszkodzić. Może nie wywołałoby w nim to wewnętrznego sprzeciwu, gdyby nie fakt, iż chodziło o Inami. Rzadko ze sobą rozmawiali, ale ufał tej dziewczynie. Przeszła przez masę nieciekawych sytuacji, w których, mimo amnezji, potrafiła się odnaleźć. Nabyła z nich wszystkich najwięcej doświadczenia. Kto inny obcował z Legionistami? Kto wdał się w starcie z Shimurą mając przy sobie tylko kilka noży? Kto naprowadził ich na trop kolejnego Boga — Kakashiego? Właśnie ona. Ta z reguły milcząca i dziwnie zdystansowana kobieta. Suigetsu nie dziwił się, że wciąż miała opory przed wyrządzeniem krzywdy swoim dawnym kompanom. Na pewno spędziła z nimi dobre chwile, wspólnie wychodząc z każdej opresji. Nic nie łączyło ludzi tak dobrze, jak walka czy próba przetrwania. Od początku dostrzegał napierającą na nią z każdej strony presję. Brat oczekiwał, że szybko odnajdzie się w nowym środowisku, chwyci za broń i pójdzie zabijać. Hatake pragnął, by przestała wspominać o chłopaku imieniem Kiba, ponieważ jemu doskonale udało się zaszyć wszelkie rany. A teraz Yugito chciała udowodnić jej współpracę z ministrem.
Terumi wydała z siebie coś na wzór warknięcia, po czym rozłożyła ręce, w skupieniu marszcząc czoło. Podłoga zadrżała, wprawiając drugą Boginię w stan konsternacji. On natomiast doskonale wiedział, co się zaraz stanie. Sam niejednokrotnie wykorzystywał podobną sztuczkę. Dwa wielkie słupy wody wystrzeliły w górę. Wrząca ciecz przyniosła ze sobą mnóstwo pary, która utrudniła widoczność. Przynajmniej jemu. Yugito miała świetnie rozwinięty zmysł wzroku. Mimo to, dostrzegł na jej twarzy cień strachu. Filary stworzone przez Mei mogły służyć zarówno jako obrona, jak i atak. Siła tego żywiołu łamała ludziom kości, a w odpowiedniej temperaturze zostawiał po sobie naprawdę nieprzyjemne poparzenia.
Bogini odchyliła się lekko w tył, po czym gwałtownym ruchem, na wzór klaśnięcia, złączyła ze sobą dłonie. Strumienie wody zgięły się w połowie i z impetem ruszyły na zaskoczoną Yugito. Kobieta skoczyła do góry, próbując zmylić obserwującą ją Terumi. Mimo to, kilka kropel rozgrzanej cieczy spadło na jej odsłoniętą szyję, przyprawiając Nii o grymas bólu. Przekręciła się o dziewięćdziesiąt stopni i miękko wylądowała po drugiej stronie pokoju. Przybrała ten nieznośny, pełen pogardy uśmieszek. Mei prychnęła pod nosem, odgarniając z czoła grzywkę. Wyciągniętą dłoń skierowała w stronę rywalki.
Filary posłusznie jej słuchały, starając się dogonić niesamowicie szybką i zwinną Yugito. Niszczyły na swojej drodze meble i ściany, przynosząc obu kobietom skrajnie różne emocje: Terumi zdawała się być wściekła, natomiast druga Bogini raczej mocno rozbawiona pościgiem. Wciąż jednak nie potrafiła zbliżyć się do Mei, a wrząca ciecz od czasu do czasu pozostawiała na jej ciele paskudne ślady. Przynajmniej dopóki pozwalała sobie na hamulce. Gdy żywioł natarł na nią z całą mocą niczym szmaciana lalka uderzyła plecami o sufit i z głuchym jękiem runęła w dół.
— Bronisz jej, ale to przez nią wszyscy zginiemy — wysyczała, z pewną dozą trudności podnosząc się na nogi.
Zmrużyła oczy, a ostrza wystające spomiędzy jej kostek groźnie błysnęły. Gdy właśnie miała szykować się do skoku, drzwi otworzyły się gwałtownie, a obok Mei niespodziewanie załopotała czarna peleryna. Na progu stał Yahiko z wyciągniętą przed siebie ręką, jakby spodziewał się, że będzie zmuszony interweniować. Natomiast miejsce przy boku Terumi zajęła Yakiimo, a wraz z nią kilka unoszących się w powietrzu i wycelowanych w Yugito mieczy.
Suigetsu przerzucił spojrzenie z lidera na jego siostrę. Przez chwilę miał obawy, iż ta dwójka wda się ze sobą w jakiś nieciekawy konflikt, a ostatnimi czasy słyszał ich częste kłótnie i spięcia. Yahiko za wszelką cenę próbował mieć kontrolę nad siostrą, czasami nie przyjmując do wiadomości, że miała swój własny rozum, bagaż doświadczeń i być może dużo niebezpieczniejsze umiejętności niż on sam. Faktycznie manipulacja grawitacją powodowała niszczenia całych miast w przeciągu kilku minut oraz śmierć setek ludzi, ale Hozuki znał ograniczenia Inami’ego. Zdecydowanie gorzej szło mu podczas walki w zwarciu. Natomiast inokinezę Yakii ograniczała tylko jej własna wyobraźnia. Zmienianie rzeczywistości działało doskonale na każdym dystansie. Właśnie dlatego był przekonany, że poważny sparing między rodzeństwem zakończyłby się katastrofą na skalę kraju.
— Yugito. — Yahiko warknął gardłowo, tym samym upominając kobietę.
Hozuki westchnął przeciągle. Jeśli chodziło o życie siostry, Inami pozostawał wyjątkowo bezkompromisowy.
— Zapowiadało się świetne widowisko — mruknął, przyciągając uwagę pozostałych.
Kącik ust Yakiimo lekko drgnął, podczas gdy pozostałe dziewczyny miażdżyły go wzrokiem.
— Wynoś się. — Terumi zmrużyła oczy.
Filary wciąż pozostawały w pomieszczeniu, toteż Suigetsu ociężale podniósł się z siedzenia, wsunął ręce do kieszeni i zgarbiony przeszedł obok Yahiko, nie racząc go ani spojrzeniem. Nie bał się żadnego z nich. Może tylko przed bliźniakami czuł jako taki respekt. Jednak wolał nie mieszać się w bezsensowne konflikty. Mieli na głowie dużo ważniejsze rzeczy, jak chociażby próba przedarcia się przez Legion albo dorwanie Shimury.
Powolnym krokiem ruszył na ostatnie piętro, do pokoju należącego do Gaary. Ten człowiek zawsze napawał go dziwnym spokojem. Nigdy nie pokazywał po sobie złości i zawsze miał w zanadrzu mądrą sentencję. Hozuki zwyczajnie lubił słuchać jego gadek o pokoju na świecie czy innych bzdurach, które na co dzień miał głęboko gdzieś. Jego zmarły brat też taki był; idealista, poświęcający życie dla wyższego celu. Czasami żałował, że Mangetsu skończył właśnie tak, jak skończył — z poszarpanym, zwęglonym ciałem, otoczony wrogami. Częściej natomiast myślał, że należało mu się za te próby ratowania gnijącego świata, za poszukiwanie kłopotów w ciemnych uliczkach i zadzieranie z prawem. Nie, żeby Suigetsu był aniołkiem. Z pewnością zrobił o wiele więcej gorszych rzeczy niż jego brat — bojownik. Problem w tym, że od początku swojej szemranej działalności w nieodpowiednich kręgach przyswoił sobie bardzo ważne zasady: nigdy się nie wychylaj i nikomu nie ufaj. Liczył tylko na siebie, z każdej opresji wychodząc obronną ręką. Mangetsu był naiwny. Szukał sojuszników, wdeptując w kolejne paskudztwa, które nieśli za sobą pseudo przyjaciele. W końcu się doigrał, a scena jego śmierci co noc nawiedzała Suigetsu, spędzając mu sen z powiek.
Złapał za drewnianą poręcz schodów i mimowolnie przerzucił spojrzenie na gigantyczny balkon. Łopocząca na wietrze, biała firana trochę zasłaniała widok na zewnątrz, ale udało mu się rozpoznać sylwetkę. Kakashi stał tyłem do wejścia, spokojnie tląc papierosa. Hozuki jeszcze raz zerknął na szczyt schodów, jednak ostatecznie wsunął dłonie do kieszeni, zgarbił się i oparł barkiem o framugę. Hatake rzucił mu tylko przelotne spojrzenie przez ramię, a kiedy zdał sobie sprawę, że nie jest to Yahiko, przed którym musiałby udawać poważnego żołnierza, odetchnął z ulgą. Niedawno zamienił kilka słów z Yakiimo. Wywnioskował, że coś niedobrego wdarło się w ich szeregi. Nawet tutaj dolatywały do niego krzyki.
— Akurat, gdy prowadzimy wojnę, co? — Suigetsu na głos wypowiedział jego myśli.
Powoli zbliżył się do niego i łokciami oparł o zimną barierkę. Na dole dostrzegł pełniącego wartę Deidarę. Ten chłopak trochę go śmieszył. Przyjmował słowa Inamich, jak coś świętego, posłusznie wykonując każdy rozkaz. Najmłodszy, najmniej doświadczony i najbardziej oddany — właśnie tak by go opisał.
— Zginie jako pierwszy — mruknął, kiwając podbródkiem w stronę młodzika.
— Ktoś w końcu musi — odparł Hatake.
Obaj to wiedzieli. Narazie wojna nie była na tyle otwarta, żeby co noc modlili się o przeżycie. Swoją drogą, do kogo mieliby składać swoje prośby Bogowie? Mimo to, Hozuki przeczuwał, iż nadejdzie dzień, kiedy przestaną bawić się w partyzantkę. Danzou zbierał siły, szkolił ludzi i stopniowo ich rozpracowywał. Yahiko miał znaczną przewagę w sile, ale musiałby zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni, by rozprawić się ze swoim dawnym nauczycielem. Suigetsu dostrzegał coś, czego nie umiał zobaczyć nikt z Legionu. Inami od lat pozostawał tym samym, marzącym o sprawiedliwości dzieciakiem. Właśnie dlatego nie mógł wygrać. Nie od razu.
— O co ta cała afera? — Przełamał ciszę.
Przytknął dłonie do twarzy i dmuchnął na nie ciepłym powietrzem. Na północy zimy bywały wyjątkowo srogie. Zastanawiał się, czy nie poprosić Mei o podniesienie kilku stopni.
— Spotkały Legionistów. — Hatake wyprostował się i również potarł skostniałe palce. — Yakiimo walczyła z kapitanem.
— Jeden mniej. — Zaśmiał się krótko. — Ciekawe, ile był wart?
— Najwyraźniej dużo, skoro go oszczędziła.
Suigetsu nie odpowiedział. Gdzieś w głębi duszy przeczuwał, że właśnie tak będzie. Nie zmuszą Yakii do zabijania, jeżeli sama tego nie zechce. Nic nie wskazywało na to, by pojawiła się u niej jakaś szczególna chęć mordu. Już Kakashi bardziej rwał się do morderstw.
Westchnął przeciągle, zdając sobie sprawę, iż Hatake skierował się do wyjścia. Najwyraźniej nie miał specjalnej ochoty na nocną pogawędkę. Nic dziwnego. Sporą część doby spędził na warcie, potem wysłuchiwał planów Yahiko i jego narzekań na niesforną siostrę, a teraz Hozuki przerwał mu chwilę samotności.
— Jutro w południe przez Akitę przejeżdża pociąg z nową bronią Shimury. Duży transport.
— Dużo zabezpieczeń. — Suigetsu się uśmiechnął.
— Dużo ludzi.
Na dole schodów pojawił się Gaara. Wciąż pozostawał spokojny, ale jakkolwiek nie przedstawić go w dobrym świetle, nadal pozostawał Bogiem — maszyną do zabijania.
— I dużo ofiar. — Yakiimo wychyliła się zza ramienia Kakashi’ego.
Zmieniała się. Dostrzegał w niej to każdego dnia. Nadal do końca nie dane było mu zrozumieć, dlaczego nie zabijała, nawet jeśli jej atakom towarzyszyły sprzyjające okoliczności, ale widział w niej coś więcej. Może nawet mógłby uwierzyć w nią bardziej niż w Yahiko. Yakiimo była pewna siebie, dumna i odważna, a przy tym dziwnie tajemnicza oraz subtelna. Kryła się w cieniu, spokojnie realizując swoje własne wizje przyszłego świata. Czasami miał wrażenie, że udaje jej się manipulować ludźmi równie łatwo, co rzeczywistością. Z Yahiko byli niemal identyczni, ale to właśnie ona posiadała tą jedną, kluczową cechę — była elastyczna. Do bólu przypominała mu kwiat róży: piękny, ale posiadający kolce. Czy właśnie tacy powinni być Bogowie? Czy, mimo popełnionych zbrodni, wciąż powinni uważać się za tych wybranych?
— Chcecie mi coś zaproponować? — Zaśmiał się krótko, pocierając zmęczony kark.
— Tylko, jeśli sam na cokolwiek się zdecydujesz. — Poważnym tonem oznajmiła Yakii.
Na jej ustach błąkał się lekko kpiący uśmiech. Najwyraźniej kolejna kłótnia z bratem nie zrobiła na niej wrażenia. Każda kolejna dyskusja mieszała się z poprzednimi, aż w końcu Yakiimo przestała brać do siebie słowa Yahiko. Ona również była Inami. Miała takie samo prawo rządzić, co on.
— Możesz iść z nami, a możesz zostać tutaj. — Powolnym krokiem zbliżała się do niego, wciąż patrząc mu w oczy.
Minęła go i stanęła przed barierką, przyglądając się nocnemu niebu. Za kilka godzin zacznie świtać i ściany twierdzy pokryje kilkanaście barw, od szarej po jasnoróżowe. Od pewnego czasu lubiła patrzeć na ten moment. Tylko wtedy czuła, że naprawdę żyje, że Danzou nie pokonał jej na jakimś podziemnym parkingu. Otworzyła oczy już w Egipcie i zamierzała otwierać je przez kolejne kilkadziesiąt lat. Ale, czego by sobie nie postanowiła, prowadzili wojnę, która z dnia na dzień nabierała swoistego rozpędu. Wykonali śmiały krok do przodu, po raz pierwszy otwarcie stykając się z Legionem. Wiedziała, że dla obu stron był to szok. Problem polegał na tym, iż nie chciała się teraz zatrzymywać. Okazja przemykała im tuż koło nosa, a Yahiko uparcie odwracał od niej wzrok, bojąc się, że minister znajdzie ich kryjówkę, jeżeli będą zbyt blisko niej działać.
Potrzebowali ludzi. Nie tylko Bogów, ale i zwykłych żołnierzy, a ich miał tylko Shimura. Część oddziału kapitana przebywała już w podziemnych kryptach twierdzy, jednak Yakiimo nadal nie wpadła na sensowny pomysł, jak przestać wzbudzać w nich strach. Uklękli przed nią, ponieważ nie chcieli zostać zabici, to był naturalny odruch. Pytanie: czy zrobią to ponownie, tym razem nie pod groźbą śmierci?
— Mamy wojskowych, brakuje nam wyłącznie broni, a ta znajduje się w pociągu. Chcesz resztę życia kryć się na uboczu czy odzyskać to, co nasze?
Poklepała go po ramieniu, filuteryjnie się uśmiechając. To wystarczyło, żeby przystał na ich propozycję. W końcu od bardzo dawna nie miał nic do stracenia.

<<>>

— Poddaję się.
Hoshi niedbałym ruchem ręki rzuciła sztylet tuż przed splecione dłonie kapitana, który ociągając się, przeniósł na nią wyjątkowo spokojne spojrzenie. Wiedział, że nie będzie lekko. Znaki wyżłobione na powierzchni ostrza w niczym nie przypominały tych japońskich. Co gorsza, nie miały też nic wspólnego z jakimkolwiek pismem na świecie.
Naruto wiedział, że Akairo dawała z siebie wszystko. Podkrążone oczy, rozczochrane włosy i pogniecione ubrania mówiły same za siebie. Nie chciał męczyć jej jeszcze bardziej. Danzou dbał, by najinteligentniejsza osoba z oddziału była całymi dniami pogrążona w pracy. Mimo to, zaraz po powrocie wysłał Itachiego wraz z Kaori do ministra, a sam udał się prosto do podziemnego archiwum, gdzie Hoshi niemal zamieszkała. Nie musiał długo czekać na towarzystwo; Madara i Maya zjawili się kilka sekund po nim, jakby przeczuwając jego zamiary. Zasiedli przy niewielkim, bladoniebieskim stole i raczyli się parującą kawą. Do świtu pozostało jeszcze kilka godzin, a oni od poprzedniego dnia pozostawali na służbie. Tylko Kiba i Sasuke zostali oddelegowani do swoich domów, ale wszyscy wiedzieli, że praca dla ministra wcale nie kończyła się poza murami jego biura.
— To pewnie jakiś szyfr — mruknęła Maya, krzywiąc się pod wpływem niezbyt dobrej kawy.
Hoshi ostentacyjnie przewróciła oczami, wlepiając ostre spojrzenie w twarz wojskowej. Wolała nie pytać skąd wzięło się to okropne zadrapanie na policzku kobiety.
— Próbowałam. — Okanao wzruszyła ramionami.
— Może się z nas nabijają. — Madara potarł kark.
On jeden wyglądał najlepiej, aczkolwiek w przeciągu kilku tygodni rysy jego twarzy jeszcze bardziej się wyostrzyły, a wzrok stał się zimniejszy niż zwykle. Uchiha zawsze mieli niesamowitą umiejętność przystosowywania się. Chociaż Madara potrafił świetnie grać, nawet Akairo zauważyła, jak wiele kosztowało go zrezygnowanie z chwili odpoczynku na rzecz przyglądania się jakiemuś sztyletowi.
— Wątpię. — Naruto powoli obrócił ostrze między palcami. — Raczej nie jest im do śmiechu, nawet jeśli wygrywają.
— Zaczekałabym z tym wygrywaniem — odparła Maya. — Nie podchodzą blisko Tokio, nie przeprowadzają zamachów na Shimurę. Zabicie jakiegoś prezesa raczej nie zrobi z nich triumfatorów.
— Ale pokazało, jak słabi jesteśmy. — Uzumaki westchnął przeciągle, opadając plecami na oparcie krzesła. — Pozabijałyby nas tam. Pytanie, dlaczego okazały litość? Z dobroci serca czy dla dziwnej, psychologicznej zagrywki?
Hoshi usiadła obok niego na krześle i skryła twarz za kotarą włosów. Marzyła o chwili dla siebie, o ciepłej kąpieli i przynajmniej dwudziestoczterogodzinnym śnie. Czasami zazdrościła, że nie może tak zwyczajnie pomóc im na froncie. Może podczas walki odgoniłaby od siebie te wszystkie okropne myśli, które codziennie ją nawiedzały. Ilu ludzi zginie? Czy Legion naprawdę poradzi sobie w starciu z Bogami? Czy jest jeszcze czas na jakiekolwiek porozumienie?
— Pytaj się mnie, a ja ciebie — mruknął Madara. — To Bogowie. Ich umysły są zaprogramowane na walkę, taktykę i wyprowadzanie przeciwnika w pole. Nie dorównamy im nawet za sto lat. — Odstawił pusty kubek na stół. —  Ja stąd spadam, póki jeszcze Danzou sobie o mnie nie przypomniał. Tobie też to radzę, Hoshi, inaczej zwoje ci się przegrzeją. A ty, panie Dałem – Dupy – Na – Całego. — Palcem wskazał na Naruto. — Zawieziesz mnie na Shinjuku. Kaori i Itachi na pewno skorzystali z okazji i uciekli bocznymi drzwiami. Chociaż, kto by ich tam wiedział, porządni ludzie. — Prychnął zdegustowany. — Maya, zabierasz się z nami?
— Nie, przyjechałam własnym samochodem. — Półprzytomna Okanao próbowała wciągnąć na siebie wojskową kurtkę. — Odwiozę cię — rzuciła przez ramię w kierunku Akairo, która z powodu zupełnego braku energii posłusznie pokiwała głową.
—  Co ze sztyletem? — Naruto ociężale podniósł się z siedzenia.
Bok nadal mocno go bolał, ale Mayako utwierdziła go w przekonaniu, że żebra nie są złamane. Przez kilka dni miał się trochę bardziej oszczędzać, a zważając na zatrważającą ilość siniaków, chętnie przystał na tą propozycję.
— Nie może tutaj zostać. — Hoshi ziewnęła. — Weź go. — Podsunęła kapitanowi.
Wyszli na korytarz, czekając, aż dziewczyna wyłączy wszelkiego rodzaju urządzenia i uruchomi alarmy. Obie kobiety szczelnie opatuliły się wszystkim, co miały pod ręką. Naruto pamiętał, że Mayako ostatnio narzekała na jakość klimatyzacji w swoim ukochanym autku.
W wieżowcu nie został już chyba nikt prócz paru ochroniarzy, techników wciąż głowiących się nad możliwościami namierzenia Bogów i ministra. Podobno Shimura tymczasowo tutaj zamieszkał, porzucając willę na obrzeżach miasta.
Wyciągnęli swoje plakietki i przyłożyli je do czytnika przy drzwiach wejściowych. Chwilę potem stali na środku chodnika, otoczeni jedynie przez kilka lamp, śnieg i wydobywającą się z ich ust parę. Uzumaki dmuchnął na dłonie, które momentalnie skostniały, a Hoshi potruchtała w miejscu.
— Ktoś jutro przychodzi? — zagadnęła.
— Wieczorem — mruknęła Maya.
— Ja przed południem. Razem ze mną Itachi. A ty? — Madara ukradkiem zerknął na Naruto.
— Zostaję w domu. — Niedbale wzruszył ramionami. — Nie jestem w stanie unieść tarczy. Odwołam szkolenia rekrutów.
— Co z resztą? — Mayako naciągnęła kołnierz na czerwony od mrozu nos.
— Kiba i Sasuke mają ubezpieczać ten wielki transport z Akity. Dzisiaj Shimura wysłał ich tam helikopterem. Kaori, ja i Hinata będziemy tu od rana. — Zmarszczyła brwi, najwyraźniej niezadowolona z towarzystwa Hyuugi. — Chociaż lepsze to niż narażanie życia.
— Dzięki. — Okanao głośno sarknęła. — Dobra, bo zaraz tutaj przymarznę.
— I tak mam was już dość. — Uchiha uniósł rękę i pomachał im na pożegnanie. — Zwijamy się.
Naruto usiadł za kierownicą swojego sportowego auta, dziękując w myślach za podgrzewane siedzenia. Madara rozsiadł się wygodnie, tylko od czasu do czasu rzucając zagadkowe spojrzenie na profil Uzumakiego. Nie bardzo wiedział, co wydarzyło się podczas walki z Boginią, ale miał dziwne wrażenie, iż kapitan nie czuje się najlepiej po tym spotkaniu. Pomijając jego stan fizyczny i fakt, że przegrał, coś musiało go mocno gryźć, skoro przez większą część drogi nie zamienił z Madarą ani słowa.
— Wydusisz to z siebie, czy mam przywiązać cię do kaloryfera i poświecić latarką w oczy?
Naruto mocniej zacisnął palce na kierownicy. Nie mógł wydobyć z siebie żadnego, sensownego zdania. Słowa plątały mu się w głowie, myśli gdzieś uciekały. Miał przyznać przed doświadczonym kryminalnym, że pierwszy raz od kilku lat autentycznie się bał? Nawet, kiedy rzucono go na front, jako kompletnego żółtodzioba, potrafił znaleźć w sobie pokłady odwagi i charyzmy, by stanąć z przeciwnikiem oko w oko. Bo wiedział, że kula z jego pistoletu może zranić wroga, a tarcza skutecznie przed nim obronić. Ale nie dzisiaj. Nieznajoma kobieta przycisnęła go do parteru. Na nic byłaby mu jakakolwiek broń. Gdyby tylko chciała, zabiłaby go. W jakiś sposób mógł się z tym pogodzić. Bycie kapitanem nie czyniło z niego nieśmiertelnego człowieka. Nieważne, jak łatwa miała być jego misja, zawsze liczył się z tym, że może nie wrócić. Jednak posiadał na tym świecie ludzi, których za wszelką cenę pragnął ochronić. Legionowi nadano tytuł granicy między obywatelami a Bogami. Przy pierwszym starciu ta granica została naruszona, niemal złamana.
— Przegrałem. — Kąciki jego ust podniosły się na kilka sekund.
— Byłeś dzielnym pacjentem. — Madara przewrócił oczami.
Nie uwierzył kapitanowi. Zbyt długo znał go od strony prywatnej, by nabrać się na ten fałszywy uśmiech, ale wiedział też, że nie warto kontynuować. Naruto nigdy nie lubił być przypierany do muru.
— Na Shinjuku — zaczął Uchiha — czeka na mnie Lucy.
— Ta prostytutka? — Naruto uniósł brew.
— Najsławniejsza w całej dzielnicy. Chryste, widziałeś jej nogi? Seks i faceci nigdy jej się nie nudzą. — Założył ramiona na kark, przymykając powieki. — Ale co ty tam możesz wiedzieć. — Zaśmiał się pod nosem.
— Ciekawe, co będzie, gdy odkryje, kim naprawdę jesteś. Madara Uchiha osławiony kryminalny, człowiek ministra i łowca Bogów. — Ironizował kapitan.
— Dla niej jestem po prostu nałogowym hazardzistą z dworskimi manierami. Chociaż właściwie takie kobiety, jak ona, interesują tylko dwie rzeczy: mój portfel i mój penis. A mnie interesuje odrobina szczęścia w życiu. Układ idealny. I nie rób takiej cierpiętniczej miny, Hinata na pewno czeka na ciebie cała stęskniona. — Z trudem powstrzymał chytry uśmieszek.

<<>>

Po wyjątkowo nieudanej akcji w północnej Japonii, w wyniku której śmierć poniósł główny wytwórca broni, Omamori Tanaka, minister Shimura spotkał się z prezydentem Sarutobim. Przy rozmowach obecny był również przedstawiciel rodu Hyuuga — Hiashi. Jak wiadomo…
Telewizor zgasł gwałtownie, sprawiając, że Hinata drgnęła i błyskawicznie spojrzała za siebie. Naruto nie wyglądał dobrze, ale przywitał ją delikatnym uśmiechem. W wyciągniętej dłoni trzymał pilot, przez ramię miał przerzuconą wojskową kurtkę.
— Wybacz, mam dość słuchania tego — mruknął.
Dziewczyna westchnęła lekko, po czym podniosła się z miejsca. Cieszyła się, że tej nocy wrócił do ich wspólnego mieszkania. Przynajmniej sama będzie mogła spokojnie zasnąć, nie obawiając się, że ktoś zadzwoni do niej, by poinformować ją o śmierci Uzumakiego.
Uważając na wszystkie zadrapania, pocałowała go w policzek. Skrzywił się nieznacznie, ale zignorowała to.
— Głodny? — zagadnęła, udając się do kuchni. — Długo cię nie było.
— Musiałem złożyć raport — skłamał.
Hinata była ładna, miła, oddana i bardzo inteligentna. Czasami podczas spotkań całego Legionu, nawet ministra zaskakiwała swoją wiedzą. Widział, że kiedy on pracował po nocach, ona spędzała czas przed komputerem, analizując profile każdego Boga po kolei. Potem wysnuwała wnioski na temat ich predyspozycji i odnajdywała słabe punkty. Podziwiał ją za to. Jednakże, jako członkini osławionej rodziny Hyuuga, była wierna swojemu ojcu. Gdyby wspomniał jej cokolwiek o podarowanym przez Boginie sztylecie, na pewno powiadomiłaby o tym odpowiednie osoby.
Naruto klapnął na stołek, obserwując, jak Hinata wkłada do mikrofali talerz pełen wcześniej ugotowanego przez nią kurczaka. Rzadko kiedy mieli okazję zjeść razem. Ich grafiki nie pokrywały się ze sobą, a i poza pracą niewiele uwagi poświęcali sobie nawzajem. On wolał iść na siłownie albo do pubu z Sasuke, ona oddawała się czytaniu książek. Dziwił się więc, jakim cudem ich relacja zabrnęła tak daleko. Klucze do swojego mieszkania dał jej niecałe dwa tygodnie temu i od tamtej pory nie był już sam. Jednak nie potrafił powiedzieć, że ją kocha, że chciałby spędzić z nią resztę życia. Madara z pewnością by go wyśmiał.
Hinata zajęła miejsce naprzeciwko, racząc się parującą herbatą. Nienawidziła zimna. On wsunął sobie do ust kawałek mięsa, dopiero teraz uświadamiając sobie o niesamowitym głodzie.
— Walczyłeś z kimś? — Spojrzała na niego swoimi przenikliwymi oczami.
Nie mógł powiedzieć prawdy, ale jego wygląd świadczył sam za siebie.
— Próbowałem dorwać zabójcę Tanaki. — Otarł usta wierzchem dłoni.
— I? — Pytająco uniosła brew.
— Uciekł. — Wzruszył ramionami. — Może to i lepiej. W taką cholerną pogodę łatwo byłoby zastawić niezłą pułapkę. Wszędzie dookoła miasteczka był las, a my nie wzięliśmy noktowizorów. — Ponownie zapchał sobie usta jedzeniem.
Nadał swojemu głosowi resztki entuzjazmu, byle tylko dziewczyna uwierzyła, iż misja dostarczyła mu naprawdę wielu emocji.
— A ty co dzisiaj robiłaś?
— Miałam spotkanie z chińskim ambasadorem. Hong Kong niepokoi się, że konflikt w Japonii przeniesie się też poza wyspy. Potem udzieliłam krótkiego wywiadu dla internetowego portalu. Większość pytań dotyczyła naszego związku. A teraz miałam zająć się raportem, który jak mówisz, już złożyłeś. — Dłońmi podparła podbródek i wyczekująco na niego popatrzyła.
Przestał przeżuwać. Przyłapała go na kłamstwie już po kilku minutach od ich rozmowy. Przeczuwał, że najgorsze miało dopiero nadejść. Hinata nienawidziła być oszukiwana, więc Naruto nie miał co liczyć na spokojne odespanie wcześniej zawalonych nocek. Gdyby tylko mógł być zawsze z nią szczery.
— Itachi napisał, że atak na Tanakę został zaplanowany przez Bogów, a ty wdałeś się z nim w walkę. Zanim wróciłeś, Danzou wykonał do mnie parę telefonów. Powiedziałam mu, że twój stan zdrowia nie jest najlepszy i pojawisz się u niego dopiero pojutrze. Za taką przysługę chyba należą mi się słowa wyjaśnienia. — Ton głosu miała spokojny, ale jednocześnie lodowaty.
Uratowała mu tyłek, musiał to przyznać. Gdyby nie ona, minister wysłałby po niego cały szwadron ludzi, oczekując natychmiastowych wyjaśnień i odpowiedzi na pytanie: dlaczego nie zabił przeciwnika?
Wytarł dłonie w leżącą obok serwetkę i odchylił się na krześle. Stłuczone żebra zapulsowały gwałtownym bólem. Naprawdę nie nadawał się do pracy przez co najmniej kilka dni.
— Co chcesz usłyszeć? — wyrzucił z siebie.
— Kto ci to zrobił? — Wskazała na bok jego torsu.
— Bogini.
— Ona?
— Tak. Wyjątkowo małomówna, pewna siebie, wredna suka. — Zacmokał.
— Mimo to, oszczędziłeś ją. — Skrzyżowała ramiona na piersi. — Czemu zawsze musisz być taki honorowy? Prowadzimy wojnę, Naruto. Jeśli Bogowie zajmą wszystkie miasta, aż po Tokio, wymordują każdego, kto się do nich nie przyłączy.
Wstał ostrożnie i jedną ręką przeczesał włosy, mocniej je rozczochrując. Przymknął powieki, czując ciężar umieszczonego w kieszeni spodni sztyletu.
— Nie wiadomo, ilu sprowadził Yahiko. Może setki albo tysiące. Jedna mniej przybliża nas do wygranej. — Podeszła do niego i położyła mu dłoń na policzku.
Odtrącił ją instynktownie, odsuwając się na odległość dwóch kroków.
— Wygranej? Chcesz mi powiedzieć, że możemy wygrać z nimi? To są pieprzeni Bogowie. Danzou nie nazwał ich tak bez powodu. Jeżeli Yahiko wejdzie do Tokio nie zabije ludzi. On rozpierdoli całe miasto, rozumiesz? Myślisz, że kim ja jestem? Walczyłem w każdej wojnie, odkąd wprowadzono mnie do sił lądowych. Nauczono mnie, że do wroga trzeba strzelać, wtedy prędzej czy później padnie. Dzisiaj wystawiono mnie na front i wiesz co? Gówno umiałem. Zagięła mnie, mój oddział, a nawet przestrzeń wokół nas. — Zbliżył się do niej, prawie stykając z nią klatką piersiową. — Więc nie mów mi, że ją oszczędziłem. To ona darowała życie mi.
Gdy wyszedł z kuchni, Hinata miała łzy w oczach. Nie potrafił dłużej przy niej zostać, nie mógłby jej przeprosić. Była naiwna, wierząc w wygłaszane przez ministra mowy. Już po kilku tygodniach nieustannych spotkań, rozmyślań i zadań wiedział, że nie wygrają. Pozostawało im jedynie się bronić, tylko jak długo? I jak daleko zabrnie konflikt nim Shimura wywiesi białą flagę?
Wiatr wzmagał się coraz mocniej, otaczając go płatkami wirującego śniegu. Przed blokiem panowała niesamowita cisza, gdzieniegdzie paliły się uliczne latarnie. O tej porze większość jego sąsiadów smacznie spała.
Prychnął i z kieszeni kurtki wyciągnął paczkę papierosów. Nie pamiętał, kiedy zaczął palić, ale przynosiło mu to kilka minut wytchnienia. Wraz z obłoczkiem pary z płuc wypuścił również szary dym. Przed oczami ciągle stawał mu obraz zamaskowanej kobiety. Tak łatwo go pokonała. Faktycznie, wykorzystywała swoje umiejętności, ale wątpił, by to było wszystko na co ją stać. Bawiła się jego kosztem. Zaśmiał się krótko.
Wyciągnął telefon i wybrał odpowiedni numer. Odczekał trzy sygnały, po czym usłyszał znajomy głos po drugiej stronie aparatu:
— Te, chłopaki, pogromca Bogów dzwoni! — Sasuke zaśmiał się chrapliwie. — Dostało się wciry, co?
Naruto zmarszczył brwi, zdając sobie sprawę, że rozmowa z Uchihą nie ukoi jego nerwów. Od zawsze lubili sobie wzajemnie dogryzać, a jego dzisiejsza porażka na pewno przez bardzo długo będzie trzymała się kąśliwych uwag Sasuke.
— Będziesz następny — mruknął poważnym tonem. — Trochę się pomodlę i Bogowie wyruchają cię w dupsko.
— Aż cię świerzbi, żeby do mnie przyjechać. — Uchiha po raz kolejny parsknął. — Nawijaj.
— Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o tym przemytniku broni? Złapaliście go w Akihabarze, kiedy zalał się w trupa.
Naruto podreptał w miejscu, odczuwając coraz większy chłód.
— Ta, nad ranem zarzygał nam pół komisariatu. Był zwykłym pośrednikiem, dostał trzy lata, ale wyszedł po niecałych dwóch za wyjątkowo dobre sprawowanie. Dobrowolnie poddał się resocjalizacji. Ale chyba masz większe problemy niż były kryminalista? — powiedział z przekąsem Sasuke.
— Problemy będziemy mieć wszyscy, jeśli nie powiesz mi, gdzie go znajdę.
— Podpadłeś ministrowi?
— Nie, dostałem… prezent.
— Dobra, albo zaczynasz gadać do rzeczy, albo nici z informacji. — Uchiha wyraźnie się zniecierpliwił.
— Powiem ci, gdy już wszystko załatwię. Gdzie znajdę tamtego gościa? — Ponaglił.
— Naruto, do kurwy nędzy, przestań grać. Bogini chyba naprawdę za mocno uderzyła cię w głowę.
— Mam niecałe dwadzieścia cztery godziny na wyspanie się i skontaktowanie z tym przemytnikiem. Pomożesz mi, czy mam zacząć działać na własną rękę? — warknął do słuchawki.
Sasuke westchnął przeciągle i ściszył głos.
— Przez kilka tygodni obserwowali go moi ludzie. Ma jakieś lokum w Ginzie, ale często wyjeżdżał do Yokohamy, więc najpierw uderzyłbym właśnie tam. Nazywa się Urashiki. Wygląd sprawdzisz sobie w aktach. Nieprzyjemny typ, radziłbym uważać.
— Dla kogo pracował?
— Nie wiem. Przez całą odsiadkę mówił, że jeśli piśnie słowo, ktoś go dopadnie.
— Czyli to jego szefa powinienem się bać — mruknął.
— W rzeczy samej. Miej oczy szeroko otwarte. I lepiej nie pokazuj się z tarczą.
— Jasne… Nie daj się zabić, Sasuke.
— Jeśli się zjawią, przekażę im od ciebie pozdrowienia. — Zaśmiał się krótko.
— Powiedz, że po nich idę. To wystarczy.


Yakiimo: Minęło tyle czasu od ostatniej publikacji, że nawet nie wiem, co powinnam napisać. Chyba tylko to, że Legion cały czas gdzieś tam krążył po mojej głowie, nawołując do wzięcia się za siebie i napisania kilku zdań. Niestety pochłonęła mnie końcówka roku szkolnego, potem praca, częste wyjazdy i odwiedziny przyjaciół zza granicy. xD Poza tym, uwielbiam upały i czas wolny spędzałam w plenerze. To też w jakiś sposób przyczyniło się do zaniedbania przeze mnie bloga.
Gdyby ktoś nie zauważył nadal walczę z muzyką. Naprawdę nie wiem, dlaczego blogger upatrzył sobie mnie na swoją ofiarę i kompletnie nie chce ze mną współpracować. Aczkolwiek odnowiłam swoje pokłady cierpliwości i mogę dalej ruszać w bój!
Siemanes!

2 komentarze:

  1. JESTEM XDDD Trochę mi zajęło przeczytanie Legionu od początku, ale nie wnikajmy w szczegóły. Teraz przynajmniej odświeżyłam sobie akcję i cokolwiek pamiętam po tych kilku miesiącach. XD
    "A ty, panie Dałem – Dupy – Na – Całego. — Palcem wskazał na Naruto." TAKA MAŁA SUGESTIA: wystarczyło by samo "panie Dałem-Dupy". :)))
    "Kaori i Itachi na pewno skorzystali z okazji i uciekli bocznymi drzwiami. Chociaż, kto by ich tam wiedział, porządni ludzie. — Prychnął zdegustowany." XDDDDDDDDDDDDD Dobrze wiesz, że mnie nie zadowolą takie zdawkowe informację. Lubie szczegóły.
    No i wgl to jak przeczytałam to od początku, to zdałam sobie sprawę, że w sumie dużo tu się nie wydarzyło jak na razie. Głównie to zabójstwo Tanaki i walka później... Nie mówię, że to źle. Tylko nie wiem, co tam szykujesz i czy się bać, czy nie.
    Chyba nie zamierzasz wymyślić jakiegoś nowego języka, którym mogłaby się posługiwać Yakiimo, żeby nazywać swoje cacka, co? xDDD
    A ta cała Lucy skojarzyła mi się z Fairy Tail i meh, jakbyś tu jeszcze wplotła tego latającego kota i resztę...nie, wyobraźnio, zatrzymaj się. xD
    O matko, Hoshi, która mieszka w archiwum XDDD Widziałam to oczyma mojej chorej wyobraźni. Weź no, nie rób z niej takiego nerda.
    Jak można lubić upały i czas w plenerze? Znaczy, obie rzeczy lubię w jakimś stopniu, ale nie razem xD Ech, dziwna jesteś.
    Spinaj ten swój opalony tyłeczek i pisz szybko kolejny rozdział. Buziaki!

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
MAYAKO
CREDIT: ART